Rozdział 20

20 2 0
                                    

Światło księżyców przenikało granatowe, nocne powietrze srebrzystą mgłą i odbijało się w spokojnej wodzie kanału jak w tarczy doskonale wypolerowanego lustra. Upstrzone miriadami gwiazd niebo było ciemnokobaltowe, głębokie i bezkresne...

Wołało. Przyzywało... Miało w sobie coś tak nieskończenie doskonałego i hipnotyzującego, że gdyby tylko mogła, Wilczyca wpatrywałaby się w nie godzinami. To byłoby takie proste – wskoczyć na murek tego niewielkiego, słodko łukowatego mostku, zbudowanego z siwego, niemal białego w księżycowym blasku kamienia, złapać równowagę, chwiejąc się początkowo, następnie przycupnąć, z mocą wbijając pazury w szczeliny w zaprawie i owinąć łapy puszystym ogonem. A następnie unieść łeb i po prostu patrzeć, patrzeć godzinami...

Wilczyca nigdy nie wyła. Dobrze wiedziała, że i tak nikt pod tym wiecznym sklepieniem by jej nie odpowiedział. Gdy było się wilkiem samotnym, pozbawionym ciepła i bliskości Rodziny, pozbawionym swojej watahy, lepiej było nie dawać głośno znać o swojej obecności. To przyciągało jedynie kłopoty... Lepiej było trwać tak jak teraz – w tej rozkosznej ciszy głębokiej nocy, wśród pustki śpiących ulic, za dnia zatłoczonych, teraz zaś rozkosznie odludnych, przesiąkniętych jedynie tysiącami intrygujących zapachów, wonnych ścieżek, którymi mogłaby podążyć.

Wilczy nos był niesamowity. Jeśli woń była odpowiednio świeża, podpowiadał znacznie więcej niż można było się tego spodziewać. Nie tylko rozkładał wszystkie zapachowe mieszanki na czynniki pierwsze, wyodrębniając z nich każdą, najsubtelniejszą nutę, ale również pozwalał szaleć wyobraźni. Właściciela takiego tropu naprawdę można było w myślach zobaczyć. Wścibskość Wilczycy miała tu pełne pole do popisu. Setki, tysiące... Nie, wręcz miliony możliwości rozciągały się przed nią.

Tyle opcji do śledzenia... Jak miała wypróbować choćby niewielki ułamek z nich, gdy poranek był tak bliski? Jesień zbliżała się nieuchronnie, lecz wciąż dzień był znacznie dłuższy od nocy. Wilczyca wiedziała o tym doskonale. Wiedziała, że gdy tylko pierwsze ciepłe promienie zabarwią kobaltowe niebo, rozleją się na nim plamami rdzy i żarzących się węgli, gdy tylko lizną gorącem jej nieskazitelnie czarną sierść, będzie musiała odejść. Schować się tam, gdzie zazwyczaj czuwała, pozwalając, aby to Lhynne kierowała jej ruchami, patrzyła jej oczami, decydowała i...

Na bogów, Lhynne nie miała pojęcia, dlaczego wciąż jest tak naiwna, by rozgraniczać te dwie części swojej osobowości. Po co to robiła? By usprawiedliwiać popełnione nocą czyny?

Tylko co tu usprawiedliwiać, skoro w gruncie rzeczy, gdy tylko udawało jej się chwilowo stłumić natrętny głos zdrowego rozsądku, uważała, że robiąc to wszystko ma świętą rację?

Ktoś musiał. O tak, ktoś musiał się poświęcić, aby innym żyło się lepiej. Niesienie śmierci nigdy nie jest dobre... ale gdy okazuje się jedyną możliwością, grzechem byłoby nie zareagować. Grzechem byłoby odejść, udając, że nic się nie widziało. Tak, grzechem byłoby zaniechanie! A to... Cóż, skoro to była jedyna możliwa opcja, to jasne, że ktoś musiał wziąć na siebie odpowiedzialność. Ktoś musiał poświęcić obiecane przez bogów życie wieczne, aby wykonać najbardziej przykrą robotę. Aby posprzątać...

Dwie dusze kłóciły się w niej. Dwa wilki toczyły walkę.

Jeden był czarny i nazywał się po prostu Wilkiem. Rodzinność, serdeczność, radość z życia, dobro – to były jego cechy.

Drugi zaś, biały jak księżycowy blask, biały jak sama śmierć, zwał się Sprawiedliwością. Sprawiedliwością w najbrutalniejszym znaczeniu tego słowa, jakie wykreować mogła jedynie sama Natura. Natura nie rozróżnia dobra i zła, Natura nie czerpie z ludzkiej moralności... Natura po prostu eliminuje. Dążąc do równowagi za wszelką cenę, usuwa jednostki wadliwe, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz