Rozdział 25 cz. 1

28 2 0
                                    

Lhynne jak oczarowana wpatrywała się w wirujące wokół barwy, nie mogąc uwierzyć, że wcale nie są okruchem snu.

Młode smoki warczały na siebie i prychały ogniem. Zdenerwowane, nabuzowane energią, co chwilę rozkładały błoniaste skrzydła i machały nimi niecierpliwie, wzbijając tumany miękkiego piasku, którym wysypano ziemię, jakby chciały pogonić zgromadzonych ludzi – no dalej! Błękitne niebo czeka! Łuski lśniły w przyjemnie ciepłym słońcu jak miliony oszlifowanych szlachetnych kamieni, kocie ślepia błyskały emocjami, powietrze drżało zauważalnie w pobliżu gadzich gardeł, rozświetlonych blaskiem gotujących się w nich płomieni. Mężczyźni w długich płaszczach, impregnowanych niepalnym woskiem, kręcili się pomiędzy młodymi bestiami, ze spokojem znamionującym spore doświadczenie sięgając do umykających ich dłoniom kolczastych łbów, zdejmując wymiary z gorących szyj i karków, dociskając popręgi ciężkich szkoleniowych siodeł. Tuż obok uczniowie drugiego roku przymierzali ochronne uprzęże, śmiejąc się i popychając nawzajem, jakby czekała ich właśnie najlepsza zabawa, a nie pierwszy raz ładnych kilkadziesiąt metrów nad bezpieczną ziemią.

– Bogowie, co ja tutaj robię? – wymamrotała wilkokrwista, cofając się na dwa kroki, gdy jeden ze smoków, zirytowany niezbyt delikatnym pomiarem za pomocą skórzanego paska, odwrócił się z prędkością wyskakującej z paleniska iskry i plunął ogniem w stajennego. Starszy mężczyzna jak gdyby nigdy nic, ruchem wręcz leniwym uniósł ramieniem połę płaszcza i osłonił się przed śmiercionośnym żarem, z taką łatwością, jakby nigdy w swym życiu nie przyszło mu robić nic prostszego. Ktoś z gromadki uczniów roześmiał się głośno, na co aż podskoczyła i pokryła się szkarłatnym rumieńcem, wściekła na siebie.

– Jedynie obserwujesz. – Rhienne Bhardo łypała na nią kątem oka, a na jej ustach błąkał się źle maskowany zalążek szczerego uśmiechu.

Dobrze wiedzieć, że przynajmniej dla kogoś jestem zabawna, tyle ze mnie pożytku, parsknęła. Myśl o sięgnięciu po Mgielne Ostrze nie opuszczała jej ani na chwilę, kusząc perspektywą odegnania buzujących emocji...

Musiała pamiętać, że to jedynie złudzenie. Według słów specjalistów, z przedziwnym mieczem w dłoni miałaby jeszcze większe szanse, by całkowicie tu oszaleć.

– Obserwuję – powtórzyła ostrożnie, długo obracając to słowo na języku. – Drugorocznych studentów, którzy dzisiaj mają pierwszy raz wzbić się w powietrze.

– Dokładnie. – Rektora uśmiechała się coraz szerzej, lecz oprócz tego nie dawała po sobie poznać cienia emocji, stojąc swobodnie z rękoma założonymi za plecami i wzrokiem skierowanym w stronę niecierpliwiących się smoków.

– Tylko że... dlaczego mam ich obserwować, podczas gdy moja grupa zajmuje się właśnie słuchaniem ważnego wykładu ze smoczej anatomii, z którego to ja również będę zdawać burzowo trudny egzamin? – spytała wreszcie, zdobywszy się na odwagę. Nie zdołała powstrzymać sarkazmu, jak zawsze kryjąc za nim zdenerwowanie, wprawiające całe ciało w upokarzające drżenie.

– Jeszcze się nie domyśliłaś, moja kochana? – Rhienne szczerzyła się już zupełnie jawnie, ukazując białe zęby. Jej głos również zabarwił się złośliwością – nieco matczyną, z pewnością życzliwą, Lhynne jednak nie umiała nic poradzić na to, że zjeżyła się odruchowo.

– Chyba coś mi świta, ale nie jestem pewna, czy... – Udławiła się swoimi słowami, gdy jeden ze smoków, średniej wielkości samiec o jasnopomarańczowych łuskach, kłapnął zębami na inną bestię, która nieopatrznie potrąciła go skrzydłem. Gdyby nieco mniejsze zwierzę się nie uchyliło, ostre kły prawdopodobnie wbiłyby się w jego bok. Dwóch stajennych krzyknęło jednocześnie i doskoczyło do warczących na siebie smoków, pojednawczo unosząc dłonie, podczas gdy uczniowie obejrzeli się na zamieszanie z czystą ciekawością, niepodszytą choćby gramem oczywistego strachu.

Czarna Burza [Era Cienionocy: Księga Pierwsza]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz