Prolog

197 21 7
                                    

:)

Sny od zawsze stanowiły dla mnie ogromne znaczenie, zwłaszcza dlatego, że kraina snów była zdecydowanie lepsza niż kraina, którą jest świat i realne życie, które w moim przypadku nigdy nie należało do łatwych...

Codzienne problemy, kłótnie, poczucie bezradności i bezsilności, wykańczało mnie od zawsze, od kiedy tylko pamiętam.

Czasami po prostu miałam wrażenie, jakbym urodziła się w złym uniwersum. Nie pasowałam do życia, a byłam na nie skazana.

W tym wszystkim ratowała mnie noc, kiedy zawsze przed snem, po zamknięciu powiek i czekaniu na odpłynięcie łódką, po tafli, pięknej, niebieskiej, spokojnej wody, do krainy snów, myślałam o świecie, w którym egzystowałam podczas śnienia.

Byłam dziwna, a być może inna, ale zawsze śniły mi się podobne, momentami nawet identyczne sny, a raczej sny, które odbywały się w tym samym miejscu, z tymi samymi osobami, o tym samym czasie.

Tak bardzo się z tym związałam, że zaczęłam to traktować jako inne, spokojne, ciekawsze i piękniejsze życie... Czyli takie życie, którego potrzebowałam, a wręcz pragnęłam.

Chciałam po prostu czuć się spełniona, czuć się dobrze z tym co mnie otacza, z tym kim jestem.

Jednak życie, realność, nie sprawiała, że tak się czułam. Czułam się beznadziejnie.

Byłam niczym skrawek papieru, który poruszał się na wietrze tak jak mu zagrano, tak jak zażyczył sobie ten wiatr. Czasami jako ten skrawek unosiłam się w powietrzu, a czasami leżałam na podłodze, zostając przygnieciona przez stopy ludzi, którzy beztrosko po mnie przeszli, przyciskając mnie mocniej do gruntu.

Bolało.

Nie było dnia, w którym nie bolałoby mnie głowa, nie zamartwiałabym się o kolejny dzień czy... nie zwijała się w koncie z bezsilności.

To wszystko było moją pieprzoną codziennością, do której już przywykłam, ale miałam jej cholernie dość.

Ja po prostu pragnęłam innego życia, tego ze snów, tego, do którego mam okazje zajrzeć każdej kolejnej nocy.

Tego, w którym doznaję spokoju i poczucia euforii.

A wszystko zawsze zaczyna się od tego, że leżę na łące pośród wysokiej, szorstkiej trawy, która przyjemnie drażni moje ciało. Słońce powoli zachodzi, a swoimi złocistymi promieniami nieprzyjemnie razi moje niebieskie oczy, które staram się zasłonić, przez słomiany kapelusz, który trzymam w jednej z rąk. Natomiast moja druga ręka, a raczej dłoń, gładzi materiał niebieskiej, niczym niebo nade mną, sukienki w kwiatki, aby nie unosiła się i nie marszczyła, przez wiatr, który wieje prosto w moją twarz, odgarniając moje blond włosy, z policzków przepełnionymi piegami. Gdzieś w oddali jestem w stanie usłyszeć dźwięk, chlapiącego wesoło strumyka wody, oraz ćwierkot ptaszków sunących po bezchmurnym niebie. Sama ja szczerzę się do siebie, wzdychając głęboko, napawając się tym świeżym powietrzem, które pieści moje płuca. A następnie po prostu wstaje, otrzepując się jakby z kurzu i rozglądając się po tych pięknych widokach - idę, idę tam gdzie intuicja mnie zaprowadzi.

Ale co dobre, zawsze szybko się kończy. Po nocy, zawsze wstaje dzień, a ja idealnie pamiętając owy sen, budzę się z jeszcze większą niechęcią do życia, w tej samej, wiecznie za dużej piżamie, musząc pogodzić się z tym, że los przypisał mi taki scenariusz a nie inny.

Głupia nastolatka, z problemami, które prędzej czy później ją zabiją.

Cóż, nie zapowiada się zbyt optymistycznie...

xxx
(:

MeadowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz