Dwa

66 12 9
                                    

:)

Wróciłam do domu, z wielkim smutkiem, spowodowanym z wielu powodów.

Jednym i kluczowym z nich był fakt, że nigdy nie chciało mi się tam wracać. Po co miałam to robić, skoro ten dom był jednym wielkim chaosem, a ja sama jego częścią, którą nigdy nie chciałam być? Nie chciałam już dłużej w to brnąć.

Kiedy wychodziłam za drzwi, czułam się jak inny człowiek, taki bez problemów z normalnym życiem.

Cóż, mogłam jedynie pomarzyć o normalnym życiu i udawać przed rówieśnikami oraz okłamywać samą siebie, że jest takie, ale prawdy nikt nie zmieni.

Ponieważ prawda jest zawsze jedna, a w tym przypadku było nią to, że do idealnego życia, o którym śniłam każdej nocy - było mi daleko, za daleko, ale gdybym mogła zrobić cokolwiek co dałoby mi szansę na lepsze życie... zrobiłam bym to, nieważne jaką cenę miałabym zapłacić.

Moim jednym marzeniem, było żyć w spokoju i umrzeć w momencie, w którym byłabym już pewna, że zrobiłam wszystko co chciałam i że jestem dumna z tego, jak wykorzystałam swoją szansę na życie.

Niektórzy mówią, że marzenia się spełniają, nieważne jak odległe by były. Może moje kiedyś też się spełni?

Od kiedy pamiętam w domu czuje się jak na wojnie i to dosłownie... to jest jedyne idealne próbowanie do tego co czułam w środku siebie kiedy przebywałam w tamtym budynku.

Chodzenie z karabinem i bycie czujnym, tylko że zamiast karabinu miałam słowa, które podczas używania odbijały swoje pociski od ścian trafiając prosto we mnie.

Wszystkie moje słowa były wykorzystywane przez moich rodziców przeciwko mnie.

Dlatego zaczęłam milczeć, przestałam korzystać z karabinu, ale... wciąż byłam czujna, cały czas. Czujna przed atakiem.

Odrzuciłam wszystkie myśli na bok, kiedy moja stopa stanęła w tym ciasnym, ale przytulnym biało-czarnym przedpokoju, w którym po mojej lewej stronie znajdowała się ogromna dwu drzwiowa, rozsuwana szafa, a po przeciwległej był czarny fotel oraz wieszak na kurtki. Na podłodze stały perfekcyjnie poustawiane buty, w rządku przy ścianie, więc i ja swoje ustawiłam do szeregu.

No tak, tutaj stawiano na perfekcję. Każdy element w domu musiał być postawiony równiutko, pod idealnym kątem.

Szkoda, że właściciele tego domu nie preferowali takiej zasady w życiu.

Zaraz potem ściągnęłam kurtkę i odwiesiłam ją na wieszak, na którym znajdowały się już dwie inne kurtki, co dawało mi do zrozumienia, że moi rodzice zdążyli już wrócić z pracy.

Byłam zdziwiona, ponieważ zawsze wracają koło szesnastej, a dopiero co dochodziła trzynasta.

W tym dniu wszystko było takie... cóż inne i niestandardowe, ale z drugiej strony, co ja miałam się dziwić skoro całe moje życie takie jest.

Ale dziś szczególnie.... Okropna ocena z matematyki, odwołane spotkanie z Manon oraz szybszy powrót rodziców z pracy?

Co dalej?

Przełknęłam ślinę, modląc się aby przejść niezauważona do swojego pokoju, który z barku laku znajdował się na piętrze.

Naprawdę, czułam się jak na wojnie.

Stałam w tym przedpokoju dobre siedem minut, próbując przełamać strach, który w tamtym momencie był tą dominująca we mnie emocją. Gryzłam swoje policzki od środka, zmuszając się do postawienia jakiegokolwiek kroku do przodu. Wiedziałam, że w tej sytuacji każdy krok był sukcesem, sukcesem do zwycięstwa, a zwycięstwem był mój pokój.

MeadowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz