Rozdział LXIV

108 3 1
                                    

-Cesarzowo otwórz drzwi! Proszę cię!-wołał Toghun.

Po tym czego się wcześniejszego dnia dowiedziałam, nie miałam ochoty go widzieć. Czułam jakby ktoś znów zburzył mi świat, który był jeszcze w trakcie budowy. Jednak nie sądziłam, że z jego ust padną takie słowa:

-Wczoraj przyszedłem do ciebie z innym zamiarem, nie wiedziałem, że to się tak potoczy. Nie oczekuję przebaczenia, aczkolwiek chciałem ci wyznać, że udało mi się znaleźć twego synka. Sprowadziłem go w bezpieczne miejsce.

Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do cesarza. Od razu zadałam mu dwa pytania, czy to prawda i gdzie obecnie jest mój synek.

-Przygotowałem konie, zaprowadzę cię do niego.-powiedział mężczyzna, prowadząc mnie.

Po drodze do wioski w której przebywał następca tronu usłyszałam całą historie jak do tego doszło, że obecnie potomek cesarski jest na naszych ziemiach. Okazało się, że na jednej z ziem które podbił Toghun znajdowało się kilka drewnianych chat wśród nich mieszkało starsze małżeństwo i mały chłopiec, który podobno przypominał zmarłego Bayana. Mężczyzna szybko dowiedział się prawdy od starszej kobiety, rzekomo matki chłopca. Kobieta, którą od tak długiego czasu poszukiwał Toghun oddała dziecko temu małżeństwu pozostawiając kilka sakiewek pieniędzy. Potem na rozkaz cesarza sprowadzono bezpiecznie rodzinę do naszego kraju i dano dom.

W końcu dojechaliśmy. Nie mogłam się już doczekać, chociaż z drugiej strony byłam bardzo zestresowana. Miałam już biec, gdyż nagle złapał mnie za rękę Toghun i powiedział bym poczekała, a następnie dał mi narzutkę bym się tak bardzo nie wyróżniała. Potem oboje spokojnym krokiem szliśmy na spotkanie po latach. W pewnym momencie mężczyzna się zatrzymał na targu. Spoglądając na niego spytałam:

-Czemu się zatrzymałeś? Chodźmy! Mój synek nie może już czekać.

-Cesarzowo, spójrz.-pokazał palcem.-Ta kobieta z koszem i prowadząca chłopca za rękę...to oni.

Od razu wychwytałam ich wzrokiem. Ten mały czarnowłosy chłopiec, idący już o własnych siłach to był synek mój i Bayana. Zrobiłam krok do tyłu by móc z bezpiecznej odległości móc się mu przypatrzyć. Był taki uśmiechnięty, taki duży...Prowadził za rękę kobietę, którą uważał za rodzoną matkę. To nie ja przy nim stałam, to nie ja byłam świadkiem jego pierwszych kroków...

-Seungnyang idziemy po następcę? -spytał cesarz.

Skinęłam głowę na potwierdzenie i oboje ruszyliśmy w ich stronę. Chłopiec stał przy stoisku z drewnianymi przedmiotami. Ewidentnie spodobał mu się mały wystrugany z drewna konik. Ściskał go bardzo mocno w swojej małej rączce. Powoli zbliżyłam się do niego. Po czym stanęłam. Nie potrafiłam na początku nic powiedzieć. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach.

-Sunho odłóż to. Nie mamy teraz żadnych pieniędzy.-kobieta powiedziała stanowczo.

Chłopiec się opierał, mówił jak bardzo chcę go mieć.

-Naprawdę chcesz tego konika?-przyklęknęłam przy nim i spytałam.

Spojrzałam w jego piękne brązowe oczy i przypominał mi Bayana który miał ten sam wzrok kiedy czegoś bardzo pragnął. Mój syn z nowym imieniem -Sunho , niepewnie pokiwał główką, nie puszczając drewnianą figurkę z dłoni. Zapłaciłam za niego i dałam pierwszy prezent w życiu mojemu dziecku. Na zabrudzonej buzi chłopca pojawił się szeroki uśmiech.

-Mamo spójrz, ona kupiła mi konika!-powiedział uradowany do starszej kobiety.

-Jak ty się zwracasz do starszych? Podziękuję pani najpierw.-rzekła przybrana matka.

"Dynastia Shin Jin" (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz