*REM*- Szpital Parkland? Szukam pacjenta, Raymonda Chestnuta - powiedziała Allison do słuchawki. - Mógł do was trafić po wczorajszych zamieszkach.
Nalałam kawy z czajnika do niebieskich kubków. Jeden podałam zajętej rozmową kobiecie, a drugi postawiłam na stoliku obok Klausa, który leżał na kanapie.
- Dzięki, słońce - wymruczał, podnosząc się do pozycji siedzącej.
W odpowiedzi przyłożyłam palec wskazujący do ust.
- Czemu to jest ważne? - usłyszeliśmy zirytowany głos Allison. - No tak, nie przyjmujecie czarnych. Zapomniałam.
Rzuciła słuchawką o stół.
- Wszystko gra? - zapytałam.
- Nie. Ray nie wrócił do domu - odparła, nerwowo chodząc po pokoju.
- Pewnie nic mu nie jest - szatyn próbował ją uspokoić. - Potrzebujemy tylko witaminy B12 i gorącej miski menudo, a potem wszystko ogarniemy...
- To nie jest dobra pora, Klaus - rzuciłam cicho, a on wzruszył ramionami.
- Widział, jak plotkuję temu glinie - odezwała się Allison. - Ale musiałam to zrobić, inaczej ten świr by go zabił... Idiotka ze mnie! - ukryła twarz w dłoniach.
- Wcale nie - pokręciłam głową, kładąc swoją dłoń na jej ramieniu.
- Obiecałam sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobię. To źle się kończy.
- Znacie bajkę o skorpionie i żabie? - zapytał Klaus.
- Co? - spytałyśmy jednocześnie.
- Skorpion chcę się dostać na drugą stronę rzeki. Prosi żabę, żeby wzięła go na swój grzbiet. Żaba chce coś z tego mieć, więc skorpion proponuje pięć dolców. Żaba żąda dwudziestu. Skorpion na to "dziesięć", a żaba: "No dobra, piętnaście". A skorpion się zgadza. A potem w połowie rzeki żaba czuję okropny ból w grzbiecie, bo skorpion ją dziabnął. A żaba na to: "Co to ma być? Teraz oboje utoniemy', no i... Oboje utonęli - westchnął, kończąc swoją opowieść.
Wpatrywał się w nas zadowolony. Allison i ja wymieniłyśmy zdezorientowane spojrzenia.
- Jaki to ma niby morał?
- Taki, że żaby to suki, a my nie negocjujemy z terrorystami... - odparł, jakby to było oczywiste.
- Nie mam na ciebie teraz czasu - stwierdziła Allison, wstając z miejsca.
- Nie jestem sprawny o poranku, możemy to powtórzyć o...
- Wykluczone - zabrała ze stołu swoją torebkę.
- Dokąd idziesz? - zapytałam.
- Znaleźć męża - odparła, wychodząc z domu.
- Znowu zostaliśmy sami - zauważyłam.
- Właściwie to ja też muszę iść. Mam jedną sprawę do załatwienia - odparł Klaus, całując mnie w czoło na pożegnanie.
*KLAUS*
- To miał być jeden raz, Klaus - odezwał się Ben, kiedy siedziałem w restauracji, obserwując stolik przy ścianie. Rozmawiali przy nim Dave i jego wujek.
- Wiem, ale jeszcze nie skończyłem swojego zadania - wycedziłem pod nosem.
- Jakiego zadania? - prychnął. - Stuknij się w łeb, bo...
- Byłeś kiedyś zakochany? - przerwałem mu. - Tak naprawdę?
- Nie - odparł po chwili namysłu.
- Więc morda w kubeł - uśmiechnąłem się sztucznie, a Ben westchnął i zniknął.
Nagle zobaczyłem, jak wujek Dave'a odchodzi od stolika i kieruje się w stronę toalety. Bezceremonialnie przysiadłem się do jasnowłosego.
- Hej! Pastelowy różowy, tak? - przywitał mnie nieco zdziwiony.
- Klaus Hargreeves, ale możesz mi mówić jak chcesz - odparłem. - Posłuchaj, Dave, musimy porozmawiać o czymś ważnym, dobrze?
- Dobrze.
- To zabrzmi dziwnie, ale... Znam cię.
- Jasne. Ze sklepu - odparł.
- Nie, wcześniej. Właściwie to później - chłopak spojrzał na mnie jak na wariata. - Wiem, że chcesz się zaciągnąć. Że to obowiązek, bo dziadek walczył na I wojnie światowej, ojciec na II wojnie, a brunch jesz z wujkiem Ryanem, który walczył w Korei.
- Brianem - poprawił mnie.
- Brianem - powtórzyłem po nim. - A ty go szanujesz. I zaczynasz wierzyć w to, co mówi o tym, że wojsko zrobi z ciebie mężczyznę.
- To jakiś żart? - zaśmiał się, chociaż wyglądał na zdenerwowanego.
- Dave, jeśli się zaciągniesz, wyślą cię do Wietnamu.
- O czym ty mówisz?
- Pięćdziesiąt tysięcy naszych żołnierzy i milion Wietnamczyków ginie na próżno, bo kostki domina się nie przewrócą. Komuniści nie zaatakują całej Azji Wschodniej.
- Ty tak twierdzisz - usłyszałem głos po swojej prawej stronie.
- Cześć, Brian - westchnąłem.
- Znasz tego klauna? - spytał Dave'a.
Chłopak spuścił głowę do dołu i odpowiedział:
- Kupił różową farbę w sklepie.
- Różową farbę? - zaśmiał się i po raz kolejny zmierzył mnie wzrokiem. - To ma sens.
- Róż może być bardzo męski w odpowiedniej oprawie - odparłem beztrosko.
- Czyżby? Zwolnij moje miejsce, cioto.
Zaśmiałem się.
- Gdybym za każdym razem, gdy to usłyszę, dostawał centa... - nie zdążyłem dokończyć, bo mężczyzna złapał mnie za ramię i szarpnął, odpychając mnie od stołu.
- Dave, potrzebuję tylko pięciu minut - zwróciłem się błagalnie do chłopaka.
- Będziesz słuchał tej cipy? - spytał Brian.
- Nie musisz się zaciągać, żeby zostać mężczyzną! - powiedziałem.
- Walnij go!
- Nie giń po nic...
- Przywal mu! - krzyknął głośno jego wuj, a ludzie przy innych stolikach obrócili głowy w naszym kierunku.
- Kocham cię - wyznałem.
- Wal!
Nagle poczułem pulsujący ból w lewej części swojej twarzy. Kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem Dave'a, który wciąż trzymał pięść w powietrzu. Spojrzał na mnie i powoli ją opuścił. Wyglądał na zdezorientowanego i myślałem, że zacznie mnie przepraszać, ale z jego ust nie wyszły już żadne słowa. Odwróciłem się i wybiegłem z restauracji, nie zważając na gapiących się ludzi.
___________________________________________
Witam wszystkich ❤️
Rozdział trochę później niż zwykle, ale przynajmniej trochę dłuższy. Mam nadzieję, że wam się podobał. Jak zwykle zachęcam do komentowania i gwiazdkowania. Przy okazji zapraszam was jeszcze na moją nową książkę 'Come Down Forever' 💕Do następnego,
frenchtimothee
CZYTASZ
Get High / Klaus Hargreeves (Zawieszone)
Fanfiction- Dlaczego pojawiasz się tylko wtedy, kiedy jesteś nawalony albo akurat chcesz się nawalić? - Taki już mój urok - wyszczerzył się. 'And I wonder why I tear myself down To be built back up again Oh I hope somehow, I'll wake up young again All that's...