24

463 33 23
                                    


*REM*

- Szpital Parkland? Szukam pacjenta, Raymonda Chestnuta - powiedziała Allison do słuchawki. - Mógł do was trafić po wczorajszych zamieszkach.

Nalałam kawy z czajnika do niebieskich kubków. Jeden podałam zajętej rozmową kobiecie, a drugi postawiłam na stoliku obok Klausa, który leżał na kanapie.

- Dzięki, słońce - wymruczał, podnosząc się do pozycji siedzącej.

W odpowiedzi przyłożyłam palec wskazujący do ust.

- Czemu to jest ważne? - usłyszeliśmy zirytowany głos Allison. - No tak, nie przyjmujecie czarnych. Zapomniałam.

Rzuciła słuchawką o stół.

- Wszystko gra? - zapytałam.

- Nie. Ray nie wrócił do domu - odparła, nerwowo chodząc po pokoju.

- Pewnie nic mu nie jest - szatyn próbował ją uspokoić. - Potrzebujemy tylko witaminy B12 i gorącej miski menudo, a potem wszystko ogarniemy...

- To nie jest dobra pora, Klaus - rzuciłam cicho, a on wzruszył ramionami.

- Widział, jak plotkuję temu glinie - odezwała się Allison. - Ale musiałam to zrobić, inaczej ten świr by go zabił... Idiotka ze mnie! - ukryła twarz w dłoniach.

- Wcale nie - pokręciłam głową, kładąc swoją dłoń na jej ramieniu.

- Obiecałam sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobię. To źle się kończy.

- Znacie bajkę o skorpionie i żabie? - zapytał Klaus.

- Co? - spytałyśmy jednocześnie.

- Skorpion chcę się dostać na drugą stronę rzeki. Prosi żabę, żeby wzięła go na swój grzbiet. Żaba chce coś z tego mieć, więc skorpion proponuje pięć dolców. Żaba żąda dwudziestu. Skorpion na to "dziesięć", a żaba: "No dobra, piętnaście". A skorpion się zgadza. A potem w połowie rzeki żaba czuję okropny ból w grzbiecie, bo skorpion ją dziabnął. A żaba na to: "Co to ma być? Teraz oboje utoniemy', no i... Oboje utonęli - westchnął, kończąc swoją opowieść.

Wpatrywał się w nas zadowolony. Allison i ja wymieniłyśmy zdezorientowane spojrzenia.

- Jaki to ma niby morał?

- Taki, że żaby to suki, a my nie negocjujemy z terrorystami... - odparł, jakby to było oczywiste.

- Nie mam na ciebie teraz czasu - stwierdziła Allison, wstając z miejsca.

- Nie jestem sprawny o poranku, możemy to powtórzyć o...

- Wykluczone - zabrała ze stołu swoją torebkę.

- Dokąd idziesz? - zapytałam.

- Znaleźć męża - odparła, wychodząc z domu.

- Znowu zostaliśmy sami - zauważyłam.

- Właściwie to ja też muszę iść. Mam jedną sprawę do załatwienia - odparł Klaus, całując mnie w czoło na pożegnanie.

*KLAUS*

- To miał być jeden raz, Klaus - odezwał się Ben, kiedy siedziałem w restauracji, obserwując stolik przy ścianie. Rozmawiali przy nim Dave i jego wujek.

- Wiem, ale jeszcze nie skończyłem swojego zadania - wycedziłem pod nosem.

- Jakiego zadania? - prychnął. - Stuknij się w łeb, bo...

- Byłeś kiedyś zakochany? - przerwałem mu. - Tak naprawdę?

- Nie - odparł po chwili namysłu.

- Więc morda w kubeł - uśmiechnąłem się sztucznie, a Ben westchnął i zniknął.

Nagle zobaczyłem, jak wujek Dave'a odchodzi od stolika i kieruje się w stronę toalety. Bezceremonialnie przysiadłem się do jasnowłosego.

- Hej! Pastelowy różowy, tak? - przywitał mnie nieco zdziwiony.

- Klaus Hargreeves, ale możesz mi mówić jak chcesz - odparłem. - Posłuchaj, Dave, musimy porozmawiać o czymś ważnym, dobrze?

- Dobrze.

- To zabrzmi dziwnie, ale... Znam cię.

- Jasne. Ze sklepu - odparł.

- Nie, wcześniej. Właściwie to później - chłopak spojrzał na mnie jak na wariata. - Wiem, że chcesz się zaciągnąć. Że to obowiązek, bo dziadek walczył na I wojnie światowej, ojciec na II wojnie, a brunch jesz z wujkiem Ryanem, który walczył w Korei.

- Brianem - poprawił mnie.

- Brianem - powtórzyłem po nim. - A ty go szanujesz. I zaczynasz wierzyć w to, co mówi o tym, że wojsko zrobi z ciebie mężczyznę.

- To jakiś żart? - zaśmiał się, chociaż wyglądał na zdenerwowanego.

- Dave, jeśli się zaciągniesz, wyślą cię do Wietnamu.

- O czym ty mówisz?

- Pięćdziesiąt tysięcy naszych żołnierzy i milion Wietnamczyków ginie na próżno, bo kostki domina się nie przewrócą. Komuniści nie zaatakują całej Azji Wschodniej.

- Ty tak twierdzisz - usłyszałem głos po swojej prawej stronie.

- Cześć, Brian - westchnąłem.

- Znasz tego klauna? - spytał Dave'a.

Chłopak spuścił głowę do dołu i odpowiedział:

- Kupił różową farbę w sklepie.

- Różową farbę? - zaśmiał się i po raz kolejny zmierzył mnie wzrokiem. - To ma sens.

- Róż może być bardzo męski w odpowiedniej oprawie - odparłem beztrosko.

- Czyżby? Zwolnij moje miejsce, cioto.

Zaśmiałem się.

- Gdybym za każdym razem, gdy to usłyszę, dostawał centa... - nie zdążyłem dokończyć, bo mężczyzna złapał mnie za ramię i szarpnął, odpychając mnie od stołu.

- Dave, potrzebuję tylko pięciu minut - zwróciłem się błagalnie do chłopaka.

- Będziesz słuchał tej cipy? - spytał Brian.

- Nie musisz się zaciągać, żeby zostać mężczyzną! - powiedziałem.

- Walnij go!

- Nie giń po nic...

- Przywal mu! - krzyknął głośno jego wuj, a ludzie przy innych stolikach obrócili głowy w naszym kierunku.

- Kocham cię - wyznałem.

- Wal!

Nagle poczułem pulsujący ból w lewej części swojej twarzy. Kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem Dave'a, który wciąż trzymał pięść w powietrzu. Spojrzał na mnie i powoli ją opuścił. Wyglądał na zdezorientowanego i myślałem, że zacznie mnie przepraszać, ale z jego ust nie wyszły już żadne słowa. Odwróciłem się i wybiegłem z restauracji, nie zważając na gapiących się ludzi.



___________________________________________

Witam wszystkich ❤️
Rozdział trochę później niż zwykle, ale przynajmniej trochę dłuższy. Mam nadzieję, że wam się podobał. Jak zwykle zachęcam do komentowania i gwiazdkowania. Przy okazji zapraszam was jeszcze na moją nową książkę 'Come Down Forever' 💕

Do następnego,
frenchtimothee

Get High / Klaus Hargreeves (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz