10

637 41 30
                                    


- Skąd niby wiesz o tym jak mu tam? - zapytała Allison.

- Harold Jenkins - przypomniał jej Pięć. - Kojarzysz świrów, którzy zaatakowali dom?

Skinęła głową.

- Wysłała ich Komisja, by uniemożliwić mój powrót i uratowanie życia na Ziemi.

- Kto taki? - spytałam.

- Pracowałem dla nich. Nadzorują czas i przestrzeń, by stało się to, co powinno. Wpadłem do centrali Komisji i przechwyciłem rozkazy dla tamtych świrów. "Chronić Harolda Jenkinsa" - zacytował. - To on musi odpowiadać za apokalipsę.

Popatrzyliśmy na niego.

- Jak to nadzorują czas i przestrzeń? - spytała Allison.

- To absurdalne - odezwał się Luther.

- Wiesz, co jeszcze jest absurdalne? - przerwał mu Pięć. - Że wyglądam na trzynastolatka! Klaus gada z duchami, a tobie się wydaje, że zmylisz kogoś tym ogromnym płaszczem. Zawsze byliśmy pełni absurdów.

- Mamy nazwisko winowajcy - odezwałam się. - Spróbujmy, może tym razem nam się uda.

- Możemy uratować miliardy ludzi. W tym Claire - dodał chłopak, a Allison drgnęła na wzmiankę o swojej córce.

- Dobra. Dorwijmy drania - powiedziała.

- Przekonałeś mnie tym Geraldem - stwierdził Diego.

- Haroldem - poprawił go Pięć. - Luther?

- Ruszajcie, ja przejrzę jeszcze dokumenty taty. Myślę, że to ma związek ze mną i Księżycem.

Diego westchnął.

- A ty, Rem?

- Poszukam z Lutherem jakichś wskazówek w gabinecie ojca - odparłam, a stojący obok mnie blondyn skinął głową.

- Klaus?

- Właściwie nie czuję się za dobrze... - powiedział, trzymając się za brzuch.

- Jasne, jak zwykle - mruknął Diego.

- Klaus zostanie z nami - wtrąciłam. - Chodź.

Pociągnęłam go za ramię i weszliśmy po schodach do gabinetu ojca.

- Co się z tobą dzieje, Klaus? - spytałam go, kiedy Luther zajął się przeglądaniem dokumentów po drugiej stronie pomieszczenia.

- Jestem trzeźwy - odparł, przecierając dłonią pot, spływający mu z czoła. - Po prostu nie jest tak łatwo, jak myślałem.

- Luther, naprawdę myślisz, że ojciec trzymałby jakieś tajne dokumenty w byle jakiej szufladzie? - spytałam, a blondyn odwrócił się w moją stronę. - Musiał mieć jakąś skrytkę.

- Tak sądzisz?

- Sprawdźmy - powiedziałam i postukałam w podłogę.

Po paru minutach odkryłam, że jedna z desek wydaje inny dźwięk niż pozostałe.

- Bingo - podniosłam ją, a naszym oczom ukazała się dziura, w której leżały jakieś paczki.

- To próbki, które wysyłałem ojcu z Księżyca - mruknął. - Są nietknięte...

- Czyli nigdy...

- Nigdy ich nie otworzył - warknął. - Poleciłem na pierdolony Księżyc, wierząc, że wypełniam jakąś misję, a on oszukiwał mnie przez cały czas!!!

Chwycił jedną z paczek i rzucił nią w portret ojca.

- Całe moje życie było jednym wielkim kłamstwem!!! - wydarł się.

- Luther! - złapałam go za ramię, ale od razu mi się wyrwał. - Gdzie idziesz?!

- Z dala od tego wszystkiego!!!

Trzasnął drzwiami, a ja zostałam w gabinecie z Klausem.

- Zakład, że tym razem to nie ja się schleję? - zapytał, a ja przewróciłam oczami.

- Pomóż mi go uspokoić - poprosiłam.

- Ja?

- A widzisz tu kogoś innego? Znasz wszystkie kluby w mieście, szybciej go znajdziemy - odparłam.

- Słyszałem, że w środku jest jakiś kudłacz! - zarechotał pijany mężczyzna przed wejściem.

- Jest i nasza zguba - powiedział Klaus, pokazując na Luthera, który właśnie tańczył na parkiecie. - Mogę już iść? To miejsce nie wpływa dobrze na mój odwyk.

Spojrzałam na niego błagalnie.

- No dobra, zostanę - westchnął ciężko.

- Teraz wystarczy przebić się przez ten tłum...

Mężczyzna złapał mnie za rękę i stanowczo poprowadził pod scenę.

- Luther! - odezwał się, stając przed blondynem.

- Klaus! Próbowałeś tego? - pokazał mu różową tabletkę.

- Jasne, ale przyzwyczaiłem się i przestało na mnie działać - powiedział, a widząc moje spojrzenie dodał: - Potrzebujemy cię, wielkoludzie, więc może wrócisz z nami do domu?

- Nie ma opcji! - próbował przekrzyczeć głośną muzykę. - Podoba mi się tu!

- Luther!

Mężczyzna oddalił się z jakąś kobietą.

- Co teraz robimy? - zapytałam i zauważyłam, jak szatyn osunął się na podłogę. - Klaus?

Złapał się za uszy i skulił pod ścianą. Był cały spocony, a jego klatka piersiowa unosiła się w zawrotnym tempie.

- Umieram... - wyszeptał. - Dave...

Szatyn zaczął jakby "zbierać" coś z podłogi. Co chwilę zerkał na swoje dłonie, jakby były czymś ubrudzone.

Ukucnęłam obok niego.

- Klaus, oddychaj - poprosiłam.

Oplotłam go rękami tak, jakbym chciała obronić go przed całym światem.

- Spokojnie, jestem przy tobie. To tylko atak paniki, zaraz minie. Jesteś bezpieczny i nic ci nie grozi.

Siedzieliśmy tak przez kilka minut.

- Chodźmy na dwór, złapiesz trochę świeżego powietrza - zaproponowałam.

Na te słowa otrząsnął się i pozwolił wyprowadzić się z klubu.

- Widziałem Dave'a - wyznał mi, kiedy usiedliśmy na ławce. - Te dźwięki, światła... Przypomniały mi o tym wszystkim...

Wytarłam jego załzawione oczy.

- Przepraszam, że kazałam ci tam wejść - powiedziałam, głaszcząc go po głowie.

- To nie twoja wina, Rem.




___________________________________________

Witam wszystkich ❤️
Dziękuję wam za dwieście wyświetleń! Jesteście cudowni! 😉 Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział wam się podobał. Oczywiście zachęcam do komentowania i gwiazdkowania.

Do następnego,
frenchtimothee

Get High / Klaus Hargreeves (Zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz