Stoik sprawdzał właśnie szkody w wiosce wyrządzone przez smoki. Wikingowie biegali od chaty do chaty z drewnem, inni łatali dachy, jeszcze inni rozbierali domy ze spalonego już doszczętnie drewna. Najazdy smoków zawsze kończyły się większymi czy mniejszymi szkodami, ale ostatnimi czasy przeważały te pierwsze. Smoki napadały w większych stadach i zabierały dosłownie wszystko co jadalne, spopielając przy okazji wszystko co popadnie.
– Sączyślinie! – krzyknął rudobrody. – Jak sytuacja? – spytał starszego Jorgensona.
– A jaka ma być? Te potwory spaliły pół wioski, ukradły większość zapasów, a większość domów nie nadaje się do mieszkania – powiedział nieco wkurzony. Obydwoje spojrzeli w miejsce na dachu, gdzie jeszcze przed chwilą siedział blond włosy mężczyzna.
Stoik westchnął. Jeśli tak będzie dalej, to w zimę nie będą mieli co jeść, nawet gdzie mieszkać.
Zawołał do siebie paru wikingów. Zaczął rozdawać zadania, trzeba było chociaż spróbować naprawić całą wioskę do zmierzchu.
***
W kuźni panował zaduch, ciepło buchało od rozpalonego pieca, uderzenia o metal rozchodziły się we wszystkie strony. Pyskacz pracował niemalże bez wytchnienia. Przez to, że Czkawka w nocy postanowił opuścić kuźnię, pojawiły się góry popsutej, czasami nie nadającej się do naprawy, broni. Kowal w tym momencie nie pogardziłby pomocą, ale niestety syn wodza zniknął, nie było go gdy w domu. Także musiał naprawić wszystko sam.
Odłożył miecz do wystygnięcia i zabrał się za kolejny, najpierw próbując wyprostować ostrze, które, zapewne przez ogień, było całkowicie powyginane. Zaczął tłuc metal, który stopniowo się prostował. Włożył miecz do ognia, aby metal znowu stał się plastyczny i wziął do ręki przepołowioną maczugę. Zastanawiał się właśnie co z nią począć gdy do kuźni wszedł Stoik.
– Jak idą naprawy? – spytał z nadzieją, ale zaraz po tym dostrzegł stos z bronią.
– Tak szczerze, Czkawka by się przydał – uznał i podszedł do pieca by go podgrzać, gdyż przygasał.
– I co ja mam zrobić z tym chłopakiem... – powiedział nieco załamany.
Kowal włożył do pieca kolejną serię żelastwa i westchnął wracając do wodza z mieczem do naprawy.
Często robił za swego rodzaju doradcę dla tych dwojga. Czkawka narzekał na ojca. Stoik na syna. Starał się im jakoś dogodzić, znał bowiem dwie strony, dwie tak samo bezkompromisowe.
– Czkawka jest uparty i trudno coś na to poradzić – uznał z uśmiechem i zaczął tłuc młotem metal. – Chłopak stara się coś udowodnić. Może z nim o tym pogadaj.
– Właśnie w tym rzecz, Pyskacz. On nie chce ze mną gadać – uznał.
– To może dla odmiany spróbuj pozwolić mu coś powiedzieć – zaproponował i jak gdyby nigdy nic skupił się na swojej pracy.
***
W tym czasie, gdy reszta wikingów zajmowała się odbudową wioski, Czkawka od paru godzin, tak naprawdę bez celu, błąkał się po lesie. Był jednym z niewielu wikingów niebojącym się wchodzić do niego samemu. Oraz jedynym, który znał go na pamięć i często wchodził coraz to głębiej i dalej od osady. Chłopak miał dobrą pamięć i ponad przeciętną orientację. Gdy dla kogoś każdy widok był taki sam, dla niego wszystko było inne, wyjątkowe.
Za każdym razem gdy potrzebował chwili dla siebie, wchodził do lasu i niekiedy spędzał w nim całe dnie. Drzewa, różne rośliny, ptaki – wszystko to sprawiało, że mógł pomyśleć. Kochał naturę, zawsze wydawała się mu taka bliska...Zieleń go uspokajała i sprawiała, że do głowy przychodziły mu najróżniejsze pomysły. Szkicował słuchając śpiewu ptaków. Chodził rozglądając się za natchnieniem, które przychodziło nawet wtedy, gdy patrzył na złamaną gałąź. Miał wiele pomysłów, wiele próbował zrealizować, wiele też nie wypaliło.
CZYTASZ
Tam, gdzie poniesie nas wiatr
FanfictionCzkawka mieszka na wyspie, na której od lat zabijało się smoki. Wiedziony presją narzucaną mu przez jego otocznie, sam próbuje kontynuować tradycję, pokazać, że się nadaje. Za cel obiera sobie Nocną Furię, smoka wywołującego grozę u wszystkich Wanda...