Został obudzony przez promienie słoneczne wpadające do jego pokoju przez otwór w suficie. Chętnie pospałby trochę dłużej, ale obiecał stawić się w kuźni z samego rana, a sądząc po intensywności światła, nie było wczesnej godziny. Usiadł więc niechętnie i powoli, przeciągając się wstał z łóżka. Założył swoją kamizelkę i bez dłuższego ociągania się zszedł na dół.
Rozejrzał się po parterze. Jego ojca nie było, pewnie poszedł załatwiać sprawy w wiosce. Tego dnia było mu to nawet na rękę, nie chciał z nim rozmawiać. Przynajmniej przez najbliższy czas.
Zszedł na dół do spiżarni. Zrobił sobie szybkie śniadanie, posprzątał po nim i wyszedł z domu. Zszedł z kamiennych schodów kierując się w stronę kuźni. Po drodze mijał chodzących w tą i z powrotem wikingów, zapewne zajętych swoimi ważnymi sprawami. Niektórzy się z nim witali, inni, zbyt zajęci sobą, nawet go nie zauważali. Nie przeszkadzało mu to, i tak nie miał zamiaru z nikim rozmawiać.
Dotarł do kuźni bez większych problemów. Wszedł do niej i pierwsze co zobaczył to pracującego już kowala.
– Cześć Pyskacz – przywitał się i poszedł wymienić kamizelkę na fartuch.
Kowal pochłonięty swoją pracą nawet nie zauważył kiedy jego chłopak przyszedł. To też zdziwiony podniósł wzrok słysząc słowa czeladnika. Szczerze, spodziewał się, że nie przyjdzie, dlatego był tak zaskoczony, że jednak się pojawił.
– A jednak przyszedłeś. Myślałem, że znowu gdzieś wybyłeś – powiedział głośno, tak aby Czkawka będący po drugiej stronie kuźni go usłyszał.
– Co mamy do roboty? – spytał.
Pyskacz ruchem głowy wskazał na taczkę stojącą przy wyjściu.
– Wiesz, gdybyś mi wczoraj pomógł, – odwrócił się do pieca i wyjął z niego kolejny miecz do naprostowania – byłoby mniej roboty dzisiaj – dokończył.
Ale tym razem szatyn też mu nie odpowiedział. Podążył więc za nim wzrokiem gdy niósł siekierę do ostrzenia, obecny ciałem, ale nie duchem. Pyskacz wiedział co to oznaczało. Chłopak był teraz w swoim świecie i coś go trapiło. Zawsze, gdy myślał nad czymś tak intensywnie, tracił powiązanie z rzeczywistością. Wykonywał swoją pracę, to prawda, ale nieco wolniej niż zazwyczaj. Miał też w zwyczaju wieszać się na chwilę, by później oprzytomnieć i nie wiedzieć co miał robić.
– Dobra, mów. Co cię trapi? – Niestety miał wrażenie, że wie co się mogło zdarzyć.
Chłopak oprzytomniał i spojrzał na mentora.
– N-nic – wydukał i wrócił do ostrzenia.
– Eh – westchnął. – Ja cię namawiać nie będę – oznajmił i także zabrał się za robotę.
W rzeczy samej, nie musiał go namawiać. To, że myślał nad czymś, wcale nie znaczyło, że go nie słyszał. Słyszał go doskonale. Z tego powodu też nie mógł się skupić na pracy. Może gdyby mu się udało szybciej skończyć, to udałoby mu się pójść do Zatoczki...
Patrzył to na siekierę, którą ostrzył, to na Pyskacza, uderzającego w miecz, by go wyprostować.
– No bo one mnie tak...wkurza! – wybuchł jednocześnie zaprzestając pracy.
Gbur uśmiechnął się pod nosem, to zawsze działało.
– No co ty nie powiesz.
– Wróciłem wczoraj z lasu i na mnie czekał. Wiesz dlaczego? Co chciał mi powiedzieć? – ciągnął zbulwersowany. – Powiedział, że chce zrobić ze mnie wodza. A w dodatku zakazał mi tworzyć wynalazki! – krzyknął i odłożył siekierę w miejsce naprawionych już broni.
CZYTASZ
Tam, gdzie poniesie nas wiatr
FanfictionCzkawka mieszka na wyspie, na której od lat zabijało się smoki. Wiedziony presją narzucaną mu przez jego otocznie, sam próbuje kontynuować tradycję, pokazać, że się nadaje. Za cel obiera sobie Nocną Furię, smoka wywołującego grozę u wszystkich Wanda...