Witam z powrotem 😅
Na początku na prawdę bardzo chciałabym przeprosić za to jak długo mnie nie było...jeny, 3 miesiące...ciekawe czy ktoś jeszcze o tym pamięta.
Wracając, trochę głupio mi z tym, że nie publikowałam w ostatnim czasie, a zwłaszcza za to, że wcześniej nic nie napisałam, o tym, że trochę mnie nie będzie. Bo powiedzmy sobie szczerze, w ostatnim czasie JWS trochę mi się, no nie wiem, znudziło, przejadło? Coś w ten deseń.
Ale wracam! Wracam, bo ostatnio znalazłam motywację do pisania, no i udało mi się napisać ten rozdział, który swoją drogą jest już trochę dłuższy od poprzedniego, co jest jak dla mnie dobrym znakiem.
Postaram się najbardziej jak mogę aby już nigdy nie powstała tak duża luka pomiędzy rozdziałami. Publikować będę nadal co dwa tygodnie w środę, nie co tydzień, chociaż bardzo bym chciała, ale czuję, że skończyłoby się to nie tylko wypaleniem ale może i porzuceniem tego ff, a tego bardzo bym nie chciała. Zwłaszcza, że koniec jest już coraz bliżej.Także ten...rozdział był sprawdzany i raczej nie powinno być żadnych błędów, chociaż jeśli jakieś się znajdą to z góry przepraszam. No i tyle, zapraszam do czytania 😊
__________
Stanął, prawie przewracając krzesło. Jedną ręką złapał za krawędź tarczy, a drugą starał się wepchnąć małą, metalową część, w miejsce, w którym powinna się znaleźć. Jednak z niewiadomych mu przyczyn, nie pasowała do drugiej części. Początkowo bał się, że coś namieszał podczas odczytywania schematów, ale po tym jak przeglądnął jeszcze raz wszystkie elementy razem z notatkami, był pewien, że to właśnie ta część powinna się tam znaleźć.
Nagle wyślizgnęła mu się z palców i wystrzeliła przed siebie. Odbiła się od kubka z węgielkami prawie go przewracając i wylądowała na ziemi z głośnym stuknięciem.
Opadł na krzesło wpatrując się tępo w tarczę.
Sterczał tak nad nią i próbował ją złożyć praktycznie odkąd się obudził.
Poprzedniego dnia bał się, że już nigdy nie zapomni o tym, co go spotkało, albo, że zawsze, gdy sobie o tym przypomni, będzie czuł ból i smutek. No bo jak mógł go tak potraktować własny ojciec. Prawda, daleko było mu do ideału, im obu, ale to, że miał odmienne zdanie nie powinno było przeważyć na ich relacji. No, przynajmniej nie w tym stopniu.
Ale teraz? Teraz ten bóli i poczucie straty częściowo przykryła złość. Był wściekły na wszystko, co było związane z jego ojcem. Nienawidził osady, która była dla niego ważniejsza niż syn, która dyktowała mu jak powinien się zachowywać. Na to, że nikt go nie rozumiał, że wszyscy wymagali od niego niemożliwego. Na to, że wszystkie jego pomysły były wyśmiewane albo traktowane z rezerwą. Był wściekły na tradycje, przez które znalazł się w miejscu bez wyjścia. I na to, że zawsze musiał ukrywać swoje zdanie, żeby jego słowa nie zostały źle zrozumiane, albo użyte przeciwko niemu.
A najgorsze było to, że nie wiedział jak to powstrzymać. Nie potrafił się uspokoić nawet wtedy, gdy robił to co kochał. Zupełnie nie mógł się skupić, a to tylko potęgowało jego gniew. Zwłaszcza, gdy nie udawało mu się dokończyć czegoś, co już kiedyś stworzył. Naprawdę nie wiedział gdzie popełnił błąd, a każda próba odnalezienia rozwiązania kończyła się rezygnacją.
Zlustrował tarczę spojrzeniem, całkiem jakby spodziewał się, że tyle wystarczy by znaleźć usterkę, naprawić ją i w końcu dokończyć wynalazek. Tak, gdyby to było możliwe...ale nie było.
Westchnął ciężko, sfrustrowany swoją bezsilnością i po prostu wziął tarczę w obie ręce. Ostatni raz przejechał po niej wzrokiem, po czym rzucił ją na ziemię koło biurka. A w ślad za nią poszła cała reszta części robiąc przy tym niemały hałas. Skrzywił się nieznacznie, ale jednocześnie zbytnio się tym nie przejął.
CZYTASZ
Tam, gdzie poniesie nas wiatr
FanfictionCzkawka mieszka na wyspie, na której od lat zabijało się smoki. Wiedziony presją narzucaną mu przez jego otocznie, sam próbuje kontynuować tradycję, pokazać, że się nadaje. Za cel obiera sobie Nocną Furię, smoka wywołującego grozę u wszystkich Wanda...