Wrócił do Zatoczki następnego dnia wieczorem. Kolejnego przyszedł rano. Później uciekł tuż przed obiadem. Raz zastanawiał się nad tym, czy nie pójść tam w nocy, ale zrezygnował. Za każdym razem gdy tam przychodził smoka nie było. Zaczynał już tracić nadzieję.
Aż do pewnego dnia, gdy wyszedł z domu dość wcześnie, słońce dopiero wschodziło, a on nie mając nic do roboty, oraz by uniknąć Gbura, który ubzdurał sobie, że bez niego nie będzie prowadził szkolenia, poszedł do lasu i automatycznie skierował się do Zatoczki.
Zdawał sobie sprawę z tego, że znikając i tym samym odwołując zajęcia, nie sprawiał sobie wielu przyjaciół. Wiedział też, że gdyby Pyskacz powiedział to ojcu, miałby nieprzyjemną pogawędkę. Oczywiście pod warunkiem, że wróciłby z poszukiwań.
Świst, niewyraźny, pewnie dobiegający z daleka, dotarł do jego uszu skutecznie przerywając jego rozmyślenia. Spojrzał automatycznie w niebo i po chwili puścił się biegiem w stronę Zatoczki. Znalazł szczelinę i w ostatniej chwili powstrzymał się od wbiegnięcia do środka. Wszedł tam w doskonałym momencie. Zobaczył jak smok zbliża się do wystających korzeni. Zatrzymał się jakby zamyślony, po chwili okręcił się wokół siebie wypuszczając strumień ognia na ziemie tym samym przypalając trawę i się położył. Zwinął się i po chwili zamknął swoje zielone oczy, poszedł spać.
Czkawka zafascynowany tym widokiem, postanowił go uwiecznić.
Nieco później, gdy chłopak miał wyjrzeć zza zeszytu, by po raz kolejny przyjrzeć się smokowi, drewienko po prostu wypadło mu z między palców. Próbował je jeszcze złapać, ale nie udało mu się, zdążył jedynie wychylić się aby zobaczyć, jak uderzając o skały spada między kamienie.
Spiął się, szykując do wstania, ale zanim to zrobił spojrzał jeszcze przed siebie. Smok nadal leżał, tyle, że miał podniesione uszy, a jego wzrok skierowany był na chłopaka. Patrzył na niego przenikliwie, mrużąc lekko zielone ślepia, ale nic po za tym. Nie ruszył się, więc Czkawka też nie chciał ryzykować i nadal siedział na skale, z notesem w jednej ręce. Jednak po chwili lekko przechylił głowę w bok, jakby chcąc mu się lepiej przyjrzeć. Smok odpowiedział tym samym, a przechylając głowę, wokół niej pojawiły się trzy pary wypustek mniejszych od uszu.
Tym razem smok nie próbował go przegonić, po prostu na niego patrzył.
***
Następnego dnia nie miał tyle szczęścia, miał właśnie wychodzić do lasu, był przyszykowany, wziął rybę, nie sądził, że jedna wystarczy, ale nie chciał by nagle część ryb znikła z zapasów. Właśnie otwierał drzwi i miał iść, ale drogę zagrodzili mu Sączysmark i Mieczyk. Wymamrotał szybko jakąś wymówkę i zamknął im drzwi przed nosem. Odwrócił się na pięcie i poszedł do tylnego wyjścia. Tym razem za drzwiami stała Astrid, Szpatka i Śledzik. Otoczyli go, całkowicie się tego nie spodziewał. Nie byli zadowoleni, usłyszał nadchodzących za nim pozostałych dwóch chłopaków.
– Tym razem się nie wywiniesz – zagroził Jongerson. Czkawka westchnął.
– Dacie mi przynajmniej pójść po topór? – wskazał schody za sobą. – Tak? Super – odpowiedział za nich i poszedł do pokoju po swój oręż.
Rzucił torbę na łóżko i wziął siekierę. Trudno, swoje plany będzie musiał przełożyć na później.
***
Poszedł z nimi na arenę, niechętnie, ale poszedł bo nie mógł się już z tego wywinąć. Tam przywitał ich Pyskacz, patrząc na niego z małym rozbawieniem. Najwyraźniej jego mina należała do tych...zabawnych.
– No to w końcu możemy kontynuować. Zapraszam – krzyknął i wpuścił ich do środka.
Arena była starannie przygotowana. Przed nimi, na całą jej wielkość, były poustawiane wysokie, drewniane ściany, tworzyły one labirynt. Tuż przy wejściu stała broń, podeszli do stojaka i wzięli to, co potrzebowali.
CZYTASZ
Tam, gdzie poniesie nas wiatr
FanfictionCzkawka mieszka na wyspie, na której od lat zabijało się smoki. Wiedziony presją narzucaną mu przez jego otocznie, sam próbuje kontynuować tradycję, pokazać, że się nadaje. Za cel obiera sobie Nocną Furię, smoka wywołującego grozę u wszystkich Wanda...