6

230 13 0
                                    

– Albo my wykończymy je, albo one nas. To jest jedyny sposób.

W Wielkiej Sali odbywało się właśnie zwołane przez wodza spotkanie. Po dość ciężkiej nocy, wypełnionej bitwą z ogromną ilością smoków, wioska była praktycznie zniszczona, a większość zapasów zabrana. Niemalże od razu, gdy ostatnie smoki znikły im z oczu, Stoik rozkazał wszystkim dorosłym stawić się w Twierdzy. Trzeba było omówić dalsze działanie, bo przecież tak być nie mogło, wkrótce zostaliby z niczym.

– Jeśli znajdziemy ich leże i je zniszczymy, odlecą. Poszukają innego domu – W jego głosie była pewność, chwycił swój nóż i wbił go w mapę w miejscu, w którym oznaczone zostały niezbadane przez ich tereny. – Próbujmy dalej, zanim wszystko zamarznie – dodał patrząc się na zebranych dookoła okrągłego stołu wikingów.

– Jak dotąd żaden okręt nie wrócił – uznał niemal natychmiast jeden z zebranych.

– Jesteśmy Wikingami, to ryzyko zawodowe – powiedział stanowczo i tak jakby była to prawda, którą zna każde dziecko. – Kto płynie ze mną? – spytał opierając się o stół i wyzywająco patrząc na mieszkańców.

Przez salę przebiegły miliardy szeptów, niektórych nieco głośniejszych, wyrażających zwoje niezadowolenie lub nie przychylność sprawie. Posypały się wymówki, ludzie unikali kontaktu wzrokowego. Dla nich była to kolejna, bezsensowna wyprawa, do miejsca, które mogło nie istnieć.

Stoik rozglądał się na nieco zmieszanych wikingów, ale już wiedział, jak zmusić ich do wyprawy.

– Dobra – powiedział do siebie i się wyprostował. – Ci którzy zostają, niańczą Czkawkę – powiedział doniośle, tak aby każdy, nawet najdalej stojący wiking, to usłyszał.

Momentalnie przed nim pojawił się las rąk i co za nim idzie, mnóstwo krzyków zgłaszających swój udział.

– No, i to rozumiem – uznał kiwając głową.

Działało to za każdym razem, wyglądało na to, że nikt nie chciał zostawać z jego synem dłużej, niż by chciał. Nie uważał, że był z tego powodu dumny, czy szczęśliwy, ale pozwalało to zmuszać mieszkańców do wypraw.

Już po chwili wszyscy ruszyli do wyjścia z Twierdzy. Stoik ruszył się z miejsca i podszedł do Pyskacza, który właśnie kończył zawartość swojego kubka.

– To idę spakować gacioszki – oznajmił nieco niechętnie i wstał od ławy, przy której siedział.

– Nie – powiedział twardo rudobrody. Kowal ponownie usiadł. – Ty zostaniesz na Berk i będziesz szkolił nowych rekrutów – oświadczył i usiadł koło przyjaciela.

– O, świetnie – zaczął. – A jak ja będę zajęty, to Czkawka zastąpi mnie w kuźni – machnął ręką za siebie. – Będzie kuł żelazo, ostrzył topory i miecze. Nikt go nie będzie pilnował. Najbezpieczniejszy możliwy układ – uznał opryskliwie i wziął łyk z kufla.

Stoik westchnął głośno.

– To co, w takim razie, mam z nim zrobić? – spytał nieco zrezygnowany.

– To na szkolenie go poślij – powiedział, jakby było najlepsze rozwiązanie.

– Ja mówię poważnie – powiedział ostro.

– No i ja też – zapewnił.

– Sam by się zabił, zanim wypuściłbyś pierwszego smoka z klatki – uznał z pewnością.

– Tego nie możesz wiedzieć.

– No więc niestety mogę...

– Nie, nie możesz...

Tam, gdzie poniesie nas wiatrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz