7

235 16 3
                                    

Szkolenie miało się odbyć z samego rana. Nie można było powiedzieć, że z chęcią zerwał się z łóżka, to słońce, jak zwykle, zmusiło go do wstania. Podniósł koc i usiadł na krawędzi drewnianego mebla, najchętniej by nie wstawał, ale wiedział, że musiał się stawić na szkoleniu. Gdyby się nie pojawił, miałby z tego powodu kłopoty, a jakoś nie miał na nie ochoty.

Wstał, zszedł na dół, zjadł szybkie śniadanie, i biorąc do ręki za ciężki topór, wyszedł z domu.

***

Gdy dotarł na arenę, wszyscy jego rówieśnicy już stali przed wejściem i czekali na otwarcie go przez Pyskacza. Chłopak podszedł do nich dyskretnie, nie robiąc hałasu i stanął za grupką, akurat wtedy, gdy Gbur podniósł metalową kratę, pozwalając tym samym wejść do środka.

– Zaczynamy smocze szkolenie – oznajmił odwracając się do rekrutów z uśmiechem i ruchem haka zaprosił ich do środka.

Miejsce to było wykute w skale. Wejściem był krótki korytarz biegnący po skosie w dół, a na jego ścianach wisiało trochę broni. Kończył się on masywną kratą, która po otworzeniu pozwalała wejść na arenę. Jej ściany były nieco wypalone w niektórych miejscach, kamienna podłoga pęknięta, jakby skała miała się zaraz przepołowić na pół. Wokół widocznych było wiele potężnych metalowych drzwi, blokowanych dodatkowo przez poziome lub pionowe belki. Za nimi kryły się wykute w kamieniu pomieszczenia, w których trzymano smoki.

Młodzież weszła do środka rozglądając się dookoła.

– Raz kozie śmierć – powiedziała Astrid, która szła na początku grupki.

– Liczę na poparzenia trzeciego stopnia – oznajmił Mieczyk nieco zbyt entuzjastycznie.

– Ja to bym chciała jakieś otarcia – tym razem odezwała się Szpatka. – Najlepiej na łokciach, albo na pleckach, nie? – dodała.

– No, bez blizny to w ogóle nie ma zabawy – uznała nieco zamyślona Astrid.

– No przecież – rozległ się głos za nimi. – Ból, sama radość – Po prostu nie mógł tego nie skomentować.

Wszyscy odwrócili się w stronę szatyna. Nie byli zadowoleni w nawet najmniejszym stopniu. Większość z nich uważała, że zwiastował on tylko same kłopoty, poza tym był żałosny.

– A ten tu po co? – odezwał się jako jedyny Mieczyk, wyrażając swoje niezadowolenie.

Czkawka skrzywił się nieznacznie, wiedział, że zbytnio go nie lubią, ale jednak trochę go to zabolało.

– Dobra, dobra, zaczynamy – przerwał im Pyskacz i upewnił się, że wszyscy go słyszeli. – Temu, któremu pójdzie najlepiej, spotka wielki zaszczyt zabicia swojego pierwszego smoka, na oczach całego plemienia – oznajmił.

Kilka osób pokiwało głową, jakby już wiedzieli, że ten zaszczyt spanie właśnie na nich. Zabijając smoka pokazaliby wszystkim, że są silni i godni bycia wikingami.

– Ale Czkawka zabił już jedną Nocną Furię – oznajmił nagle Sączysmark. – To znaczy, że odpada? – zaczął się śmiać, a wraz z nim bliźniaki. Śledzik, by się nie wyróżniać także udał, że się śmieje, a Astrid tylko pokręciła głową i wszystko zignorowała. Odwrócili się szepcząc i ustawili się w szeregu.

– Nie martw się – Pyskacz położył swoją dłoń na ramieniu Czkawki. – Jesteś mały i słabowity, smoki nie będą cię traktować poważnie. Uznają, że jesteś chory, albo upośledzony i rzucą się na tych, którzy wyglądają na prawdziwych wikingów – zaśmiał się i popchnął nieco chłopaka w stronę jego rówieśników, a sam ruszył w stronę metalowych drzwi.

Tam, gdzie poniesie nas wiatrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz