28

113 13 2
                                    

– To było niesamowite! – krzyknął wyrzucając ręce do góry.

Jeszcze chwilę temu unosili się nad lasem, a już minutę później znaleźli się w Zatoczce. Szczerbatek błyskawicznie znalazł ją w ciemnościach, a gdy wylądował, Czkawka po prostu nie mógł się powstrzymać. I chociaż nadal miał to dziwne uczucie w brzuchu, a serce biło mu jak szalone, miał ochotę z powrotem znaleźć się w powietrzu, a perspektywa powrotu na ziemię wcale nie była tak przyjemna, jak zdawałaby się chyba każdemu innemu wikingowi.

Ale musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Przecież nie mógł siedzieć na swoim wybawicielu do końca życia. Przełożył jedną nogę na drugą stronę i powoli zsunął się ze smoka. A gdy już dotknął twardego gruntu, poczuł jakby jego nogi zmieniły się w watę i musiał się skupić by utrzymać równowagę i się nie przewrócić. Ale nawet to nie powstrzymało go przed odwróceniem się do Szczerbatka, z wielkim uśmiechem.

Ten patrzył się na niego swoimi wielkimi ślepiami i lekko przechyloną głową. A Czkawka uświadomił sobie, że tak naprawdę, gdyby nie on, miałby mocno, ale naprawdę, bardzo mocno przechlapane.

– Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś – podziękował i wyciągnął rękę w stronę smoka, z zamiarem odrapania go, na co ten się oczywiście zgodził. – Ale ty wiesz, że mnie uratowałeś, prawda? – spytał, chociaż tak naprawdę nie mógł dostać odpowiedzi.

Nie miał pojęcia, jakim cudem Szczerbatek znalazł się tam w odpowiednim czasie i skąd wiedział, że jest w niebezpieczeństwie. Ale jedno było pewne, pozwolił mu się dosiąść, nie ważne jak bardzo dziwnie to brzmi, i nie zrzucił go przy pierwszej lepszej okazji. W dodatku, choć całkiem nieświadomie, spełnił jedno z najdziwniejszych marzeń Czkawki. I w tym momencie chłopaka tak naprawdę nie obchodziło to, jak tam się znalazł, ale bardziej to, co dla niego zrobił. Bo, bądźmy szczerzy, Czkawka nigdy nawet nie pomyślał o tym, żeby wsiąść na smoka i wbić się w przestworza. Nigdy nawet nie pomyślał, że można się z jednym zaprzyjaźnić, a co dopiero to.

To było niczym potwierdzenie wszystkich jego przypuszczań, a nawet wychodziło ponad je. Smok z opowiadań wikingów złapałby go w swoje szpony, by, w najlepszym wypadku, spuścić go do oceanu. Ten, którego właśnie drapał po głowie, praktycznie kazał mu na nim usiąść i zabrał w bezpieczne miejsce. Uratował go przed innymi wikingami. Smok okazał się lepszy od człowieka.

Nie chciał myśleć o tym co zrobiliby Wandale, gdyby go tam zobaczyli. Nie wiedział, czy byliby w stanie powiązać go z ucieczką smoków...chociaż znając ich wymyśliliby jakąś na tyle wiarygodną historyjkę, żeby udowodnić swoje racje. Co gorsza, wcale by się dużo z prawdą nie minęli. Zwłaszcza, że poprzedniego dnia zmarnował ich szansę na rozrywkę. Ciekawe czy w ogóle czekali, aż się pojawi, a może Astrid im powiedziała, że nie przyjdzie?

Ale w takim razie, dlaczego nie kazali Astrid dokończyć szkolenie? Był pewien, że mieszkańcy wcale nie mieliby nic przeciwko.

A może to jego ojciec koniecznie chciał, aby Czkawka tego dokonał? Żeby, jak to mówili, stał się jednym z nich. Był wodzem, chciał udowodnić wszystkim, że jego syn jest w stanie przejąć jego stanowisko. Chciał, żeby go szanowali. Sam mu to powiedział.

Nadal tego chciał, chociaż Czkawka zaprzepaścił swoją szansę.

On się nawet nie pojawił.

Był ciekawy co Stoik myśli o jego zniknięciu. Był zły, czy raczej zmartwiony? A może oba na raz. Czy kazał mieszkańcom go szukać? A może wyszedł z założenie, że skoro zawsze wraca, to tym razem też wróci. Ale czy on chce wracać?

Złapał się na tym, że przestał drapać smoka, który aktualnie trącił go lekko łbem, domagając się więcej pieszczot.

Nie do wiary jak szybko można sobie popsuć humor zwykłymi myślami.

Czkawka usiadł na ziemi, chociaż wydało się, że już z powrotem przyzwyczaił do twardego podłoża. Ekscytacja lotem nie minęła, co to to nie, ale nieco przyćmiły ją myśli o ojcu i osadzie.

Szczerbatek podążył wzrokiem za poczynaniami chłopaka, na co on odwzajemnił mu się już bardziej wymuszonym uśmiechem i zaczął go drapać pod głową. Przez chwilę dało się słyszeć cos na wzór głośnego, kociego mruczenia. Ale w smoczym wydaniu.

Znowu zaczął myśleć. Czy nie powinien wrócić do osady? Pokazać ojcu, że jest cały i zdrowy? Stawić czoła konsekwencjom...W zasadzie, Koszmar Ponocnik odleciał, ostatni etap szkolenia nie mógł się odbyć, więc nie musiałby zabijać smoka. Może wstąpiłby do kuźni...Właśnie, przecież jego tarcza wylądowała w ogniu i prawdopodobnie już jej nie było. A jak była, to zdecydowanie niezdatna do użytku. Mógłby spróbować zrobić ją od nowa. A do ojca poszedłby tylko przy okazji...A później wróciłby do Zatoczki.

Czy to był dobry pomysł? Wątpił.

– Chyba najwyższy czas iść spać – oznajmił zaprzestając pieszczot. Smok spojrzał na niego jakby z wyrzutem, ale już po chwili mruknął, ale tak, jakby chciał mu przekazać, że rozumie. – Jeszcze raz dziękuję.

Szczerbatek znowu przekrzywił głowę i trwali tak przez chwilę, w ciszy, patrząc na siebie. Ktoś mógłby uznać to za zwykłe marnowanie czasu. Ale to było coś więcej, sam Czkawka nie mógł tego sobie dobrze wytłumaczyć, ale...to było coś, jak rozmowa, ale bez słów, wystarczył sam kontakt wzrokowy, żeby obydwoje się zrozumieli. Spędził z tym smokiem tyle czasu i tyle się od niego nauczył, że uważał go za kogoś więcej, niż jakieś zwierzę. I wydawało się, że nie bezpodstawnie. Wiedział, że czują i myślą w bardzo podobny sposób. Ale pochodzili z dwóch całkiem innych światów.

W końcu Szczerbatek wyprostował się i fuknął cicho, po czym okrążył Czkawkę i tuż nad jeziorem wzbił się w powietrze. Wystarczyła chwila i już nie było go widać na nocnym niebie, tylko ktoś, kto wiedział, gdzie szukać, mógł zobaczyć kształt zasłaniający gwiazdy.

Czkawka zapatrzył się w nie i przeżycia tej nocy wróciły do niego z podwójną siłą. Uśmiechnął się do nieba i położył na ziemi. On leciał na smoku.

Człowiek nie został stworzony do latania, nie dostał skrzydeł tak jak smoki. Jego miejsce było na lądzie. Wikingowie już od wieków korzystali z łodzi, by przemieszczać się tak jak ryby, ale to było nieporównywalnie małe względem latania. Łódki pływały po wodzie, przemieszczały się i były całkowicie oddane człowiekowi. On wsiadł na smoka i razem z nim wzbił się w powietrze. Człowiek i smok, dwa gatunki walczące ze sobą. Oszukał naturę. Zaprzyjaźnił się z wrogiem i razem złamali prawa natury.

I tak, jak teraz sobie myślał...cieszył się, że tak się stało. Mógł być sobą, poznał prawdę o smokach, mógł latać, spełniać marzenia. Podobało mu się takie życie. Zwłaszcza, że nikt nie mówił mu, że nie może czegoś zrobić, nikt nawet o tym nie wiedział.

Latał na smoku.

I to było ostatnie o czym pomyślał zanim zasnął z powodu wrażeń z minionej nocy.

__________

Już jestem! Wybaczcie, że tak późno, tak jakoś wyszło 😅

Dzisiaj trochę spokojniej, ale cóż, czasem trzeba ochłonąć, prawda?

Tam, gdzie poniesie nas wiatrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz