1

456 20 1
                                    

Ze snu wyrwały go okrzyki wikingów dobiegające z zewnątrz. Czym prędzej zszedł z łóżka, w drodze do schodów chwycił swoją kamizelkę i pośpiesznie ją założył. Najszybciej jak mógł zszedł ze schodów. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jego ojca nie było. Skoro nie było go o tej porze, a na dworze było głośno, nie tylko od krzyków wikingów, mogło to oznaczać tylko jedno.

Po krótkiej chwili dotarł do drzwi i je otworzył. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to uciekające owce, ale następnie zobaczył smoka, który je spłoszył. Ten najwyraźniej bardziej się nim zainteresował i gdyby nie to, że zamknął drzwi, zostałby spalony żywcem. Chłopak oparł się o drzwi chaty nieco przerażony tym, że mógł zostać zwęglony.

– Smoki – powiedział do siebie, ale już po chwili odwrócił się i tym razem udało mu się wyjść na zewnątrz.

Wyskoczył czym prędzej z palącego się domu i ruszył przed siebie. Oglądnął się za siebie i niemalże został przygnieciony przez zrzuconego przez smoka wikinga, później niemal nie posiekany przez jego siekierę. Więc czym prędzej pobiegł przed siebie, przeszedł pod kłodą niesioną przez wikingów, nieco ich tym dezorientując. Odwrócił się słysząc uderzenie o drewno i przez to został prawie stratowany przez biegnących wandali. Gdzieś za nim nastąpiła eksplozja, która odrzuciła go do tyłu, co poskutkowało upadkiem. Nad nim z okrzykiem bojowym pojawił się mężczyzna, przywitał się i czym prędzej pobiegł do walki.

Szatyn wstał jak najszybciej i pognał po zabudowaniach w stronę kuźni. Po drodze tylko paru mieszkańców upomniało go i kazało wracać do domu. Biegł przed siebie i niemalże, po raz drugi tego wieczora, zostałby spalony, gdyby nie wódz Wandali i jego ojciec, który odciągnął go od niebezpieczeństwa.

– Czkawka! Dlaczego on się znowu plącze pod...? Co ty tu robisz, co? – spojrzał na niego. Po chwili odstawił go na ziemię i lekko go popchnął – Zmiataj stąd.

Jeszcze tylko kawałek, przebiegł obok wikingów zapalających ogromne pochodnie, które następnie podniesione oświetlały latające nad wioską smoki. Znalazł się w kuźni, zastał w niej Pyskacza naprawiającego zniszczoną i powyginaną broń.

– O, jak miło, że jednak wpadłeś. Myślałem, że cię capnęły – powiedział jednocześnie prostując miecz.

– Co? Kogo? Mnie? - spytał jednocześnie zakładając fartuch. – Nie no... co ty. – Z trudem odwiesił jedną z broni na ścianę z uchwytami. – Ja jestem dla nich za bardzo napakowany. Nie poradziłyby sobie z taką... no wiesz... masą – mówił gestykulując i pokazując swoje, no niezbyt imponujące, mięśnie.

– Czemu? Na wykałaczkę w sam raz – odpowiedział zmieniając jednocześnie protezę u ręki.

Pyskacz był dla niego niczym rodzina i bardzo dużo się od niego nauczył. Był jego czeladnikiem od małego. Bardzo lubił przebywać w kuźni, ale możliwe też, że to tam przejął bałaganiarstwo. Jego mentor miał w zwyczaju kłaść narzędzia gdzie popadnie. On za to swoje wszystkie rysunki trzymał na biurku, przyczepione na ścianach, bądź niedbale wrzucone do szuflad i pudełek. Ale nie przeszkadzało mu to zbytnio, był przyzwyczajony do nieładu, a to co mu było nie potrzebne, po prostu chował.

Czkawka podszedł do okienka i odebrał zniszczony oręż po czym rzucił go na węgiel, który po chwili rozgrzał. Zaraz po tym znowu podszedł po odbiór do okienka. Naprawdę nie wiedział jak w tak krótkim czasie Wandale potrafili popsuć tyle dobrej broni.

Niedaleko kuźni dach chaty zajął się ogniem, niemal natychmiast pojawili się tam Śledzik, Sączysmark, bliźniaki Mieczyk i Szpatka oraz Astrid z wiadrami z wodą by ugasić pożar. Tak szczerzę to im zazdrościł. Naprawdę lubił pracować w kuźni, ale zawsze podczas ataku smoków nie mógł jej opuszczać, chociaż i ten zakaz notorycznie łamał, ale jeszcze nigdy podczas takich nocy nie pomagał w wiosce. Przynajmniej nie tak jakby chciał, bo niestety trzeba przyznać, że część jego wynalazków nie działała tak jak by siebie tego zażyczył.

Tam, gdzie poniesie nas wiatrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz