Ubrałam się w moje dresy, a następnie niepewnie podeszłam do mojego okna. Otworzyłam je, po czym weszłam na parapet i wyskoczyłam przez nie. Spadłam bezgłośnie na ziemie. Rozejrzałam się powoli dookoła i nic nie dostrzegłam. Las tonął w ciemnościach nocy. Tylko nieliczne blaski księżyca przebijały się przez korony drzew i rozjaśniły nieliczne leśne ścieżki.
Wystrzeliłam z prędkością światła przed siebie, kierując się na szczyt klifu. Wiatr owiewał moją nieskazitelną twarz i przeplatał się z moim rozpuszczonymi, brązowymi włosami, które unosiły się z tyłu. Moje ciało poruszało się rytmicznie i równomiernie. Ruchy były płynne. Omijałam zwinie wystające gałęzie oraz przeszkody leżące na ziemi.
Przystanęłam, gdy znalazłam się w połowie drogi na szczyt. Zaczęłam iść spokojnym ludzkim krokiem w górę. Wsłuchiwałam się w odgłosy lasu. Do moich uszu doszły kroki saren, jeleni, dzików i jakieś pumy, gdzieś w głębi lasu z dala ode mnie. Nagle usłyszałam wystrzał strzały, ale nie w moim kierunku. Trafiła ona w drzewo u szczytu. I kolejna i kolejna. Brzmiało to, jakby ktoś coś trenował.
Ruszyłam spokojnym krokiem w tamtym kierunku, a dźwięki wystrzału i uderzenia były coraz bliżej. Do moich nozdrzy doszedł też zapach mieszaniny werbeny i męskich perfum chłopaka. W końcu mój wzrok go dostrzegł. W swoich dłoniach trzymał kusze i strzelał w tarczę, która wisi na drzewie. Spokojnym krokiem do niego podeszłam, gdy nagle nadepnęłam na gałązkę, która się przełamała i wydała z siebie dźwięk. Nagle szatyn obrócił się gwałtownie w moim kierunku z bronią, która wystrzeliła. Złapałam strzałę kilka centymetrów przed moją twarzą. Na jej końcu znajdowała się mocno skoncentrowana werbena.
- Ruby! - Krzyknął przerażony, a ja opuściłam dłoń z strzałą. Mike podbiegł do mnie, odrzucając kusze na ziemie. - Przestraszyłem się i wystrzeliłem. To nie było specjalnie. - Zaczął się tłumaczyć zestresowany, a ja wyciągnęłam strzałę w jego kierunku, a on niepewnie ją ode mnie wziął.
- Daj spokój. - Odparłam spokojnie, zbywając jego tłumaczenie gestem ręki. - Rozumiem. Nie było to specjalnie. Nic się nie stało. - Skwitował, wzruszyłam obojętnie ramionami, a następnie spojrzałam w jego ciemne oczy i Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. - Chciałeś porozmawiać. - Zaczęłam poważnie, patrząc wprost w jego oczy. Brunet przytaknął i ruszył wolnym krokiem w stronę tarczy. - A raczej ja powinnam cię przeprosić. - Zaśmiałam się nerwowo, idąc w jego kierunku. Szatyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem i podniósł kusze
- Za co? - Spytał zdezorientowany i podszedł do swojego plecaka, który leżał pod tarczą.
- Mocno cię pchnęłam. Nie oszukujmy się. - Powiedziałam poważnie, podchodząc do niego. Michael westchnął ciężko i zaczął chować strzały do plecaka.
- Nic by się nie stało, gdybym nie naciskał. Szczerze nie dziwie ci się, że starałaś się mnie unikać. W końcu mój ojciec to łowca. - Zaśmiał się pod koniec, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Czułam się jakoś beztrosko przy nim. Nie wiem czy powinnam, ale tak jest.
- Ty też. - Odparłam z uśmiechem, a on pokręcił przecząco głową. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Chłopak schował wszyscy i podszedł do mnie spokojnym krokiem.
- Robię to, bo mój tata mi każe. Może to brzmieć zabawnie i niewiarygodnie, ale taka jest prawda. Po śmierci mamy to on stał się potworem. Zawsze odrzucałem te myśl od siebie, ale tak jest. Nie mam litości dla nikogo. - Zaczął mi tłumaczyć, odwracając ode mnie głowę i spoglądając w rozciągając się morze u stóp klifu. Też spojrzałam w tamtym kierunku. - Normalnie w mojej rodzinie to sami decydowaliśmy czy będziemy się tym zajmować czy nie, ale on mnie zmusił. Kazał zabijać, aż zdążyłem się przywyczaić i robię to automatycznie.