Adrien Pov
Opuściłem klub, biorąc butelkę wódki ze sobą. Nie wiem która jest godzina. Może pierwsza, a może druga w nocy? Jak ostatnio mam w dupie jaki jest czas.Szedłem ciemną uliczką i ledwo trzymałem się na nogach. Nagle usłyszałem szybkie poruszanie niedaleko mnie. Zatrzymałem się i zaczęłam się uważnie rozglądać. Po chwili znów koło mnie ktoś przebiegł.
- Kto tu jest? - Spytałem chłodno, błądząc wzrokiem w ciemnościach. Nagle stanął przede mną mój kompan do picia. - Masz zamiar się straszyć pijanego? - Syknęłam zły, a on pokręcił bezradnie głową. Uważnie mu się przyglądałem.
- Nie, Adrien. Będzie boleć. - Powiedział, po czym usłyszałem dźwięk skręcającego karku, a następnie zapadłem w ciemność.
Nie wiem ile czasu minęło, ale w końcu się wybudziłem. Byłem w jakimś ogromnym pomieszczeniu oraz związany na krześle. Gdy chciałem zerwać liny, zaczęły mnie okropnie parzy. Wtedy poczułem ten okropny zapach. Werbena. Teraz wiem co Ruby miała na myśli. To śmierdzi niemiłosiernie.
- Nie masz co się szarpać. Nie masz szans stąd uciec. - Usłyszałem ten znajomy głos, po czym z ciemności wyszedł mężczyzna, z którym piłam każdego pieprzonego wieczoru od trzech miesięcy.
- Wypuść mnie. - Warknąłem na niego, a on pokręcił przecząco głową. Nagle za nim pojawiło się trzech kolejnych wampirów. Świetnie. Co ja tu robię do cholery jasnej?!
- Nie. - Skwitowała i z prędkością światła wziął krzesło, a następnie usiadł naprzeciwko mnie. - Na początku jak cię poznałem, to miałem cię po prostu zabić. Nie widziałem żadnego sposobu, aby zwrócić twoje człowieczeństwo, ale po czasie zmieniłem zdanie. Dowiedziałem się, że jesteś chłopakiem nie jakiej Ruby, która zbawiła nas gatunek, ale ty niestety przy tym zostałeś zabity. - Zaczął spokojnie, a ja mu się wrogo przyglądałem. - Ktoś zaproponował ci wolność, a ty się na to zgodziłeś mimo iż byłeś wolny.
- Chyba mamy inne znaczenie wolności. - Syknąłem, patrząc w jego oczy.
- Ona robiła to, aby zwrócić to co straciłeś przez smierć. Wszyscy cię przyjęli cię z otwartymi ramionami, a ty zabiłeś ich córkę i jej prababcie. - Skwitował z niedowierzeniem w tonie jego głosu - Pamiętasz śliczną brunetkę, na którą wpadłeś jak tu przyjechałeś? - Spytała, a ja niepewnie skinąłem głową na jego pytanie. - To była jej ciocia. Jechała na jej pogrzeb. - Wyjaśnił, ale ja się tym jakoś specjalnie nie przejąłem.
- Nie rozumiem do czego zmierzasz.
- Widzisz. Miłość to najsilniejsze uczucie jakie istnieje i to właśnie nim wampiry odzyskują człowieczeństwo. - Odparł poważnie i pokazał jednej z wampirów, aby podszedł. - Ale ból też jest silny. - Podszedł do mnie nieśmiertelny z liną, a następnie siłą włożył mi ją do ust. Zaczęła mnie ona parzyć, a z mojego gardła wydobył się okropny krzyk bólu. Nie wiem ile trzymali mi tą nasączoną linę werbeną, ale w końcu ją wyjęli. Odetchnąłem z ulgą, ciężka dysząc jakbym przebiegł maraton, ale ja się przecież nie męczę.
Mój były kompan do picia, wyjął telefon i pokazał mi zdjęcie, którego nigdy nie widziałem, ale wiedziałem z kiedy to było. Szatynka zrobiła je u mnie w domu jak jeszcze byłem człowiekiem. Oglądaliśmy maraton horrorów.
- Byłeś szczęśliwy. To ona ci je dała, a ty ją zabiłeś. - Powiedział chłodno, a ja patrzyłem na niego zmęczonym wzrokiem. - Za równo miesiąc skończy osiemnaście lat, a ja zrobię wszystko, aby do tego czasu odzyskał człowieczeństwo.
- Nie skończy, bo nie żyje. - Zaśmiałem się, a on wstał.
- Ona nie jest wampirem, a istotą niezniszczalną. Bez powodu się tak nie nazywają. Myślisz, że jedna drewniana strzała ją zabiła? - Zaśmiał się z kpiną, a ja spojrzałem na niego zaskoczony. Na jego słowa moje serce mnie zakuło, jakby ze szczęścia, ale czemu? Dlaczego jego słowa sprawiły, że się ucieszyłem?