Rozdział 28

88 7 5
                                    

*Martyna*
To był głupi pomysł, abym tutaj przychodziła. I teraz wiem, że Lucyfer był nawet dobrym ojcem z porównaniem do jego ojca. Kiedy bliźniaki się zaczęły wykłócać Dziadek się wkurzył i pierdyknął piorunem.

Sytuacja przed godziny

Siedzimy wszyscy w domu Lindy przy dużym stole. Siedzę pomiędzy swoim ojcem, a Michałem. Podgadują sami na siebie, ja z Lindą siedzimy z wytrzeszczonymi oczami i niedowierzamy co słyszymy.

Nie mogę znieść dłużej tej kłótni, aż w końcu pioruny zaczęły walić w ziemię i zaczęło grzmiać. Moją pierwszą myślą było to, że coś działo i Thor przyleciał. A to był tylko Dziadek.

- Dosyć! - krzyknęłam na ojca i jego bliźniaka - zachowujecie się jak małe dzieci kłucące się o zabawkę. Macie miliony lat, a Charlie, który niedługo skończy 6 zachowuje się bardziej odpowiedzialnie od was powinniście być wzorem do naśladowania dla bratanka. A nie wiem, czy wiecie, ale dzieci. Nie ważne kim są, nie patrzą na swoich rodziców, tylko na wujostwo, czy jakiś celebrytów. Wiem co mówię. Rozumiem, że macie żal do siebie, ale zamknijcie na jakiś czas te głupie mordy, nie wtrącaj się Lucyfer. - Lucyfer chciał coś powiedzieć, ale mu na to nie pozwoliłam - pewna mądra osoba często mi powtarzała pewne zdanie "nie musicie lubić, czy kochać, ale szanujcie się" - spojrzałam się na Wujka Amenadiela, był uśmiechnięty, a w jego oczach widziałam dumę. Bo to w końcu były jego słowa. - więc jeśli tak się nienawidzicie to nie odzywajcie się do siebie. A teraz siadać!

Wykonali polecenie, zaraz po nich i ja usiadłam. Wzięłam dzbanek wody i nalałam sobie do szklanki. Opróżniłam całą szklankę na raz. Linda zmówiła modlitwę o której przypomniał ojciec, wywołało to u mnie wielkie zdziwienie. Ja nigdy czegoś takiego nie miałam, Amenadiel też na to nie naciskał i modlitwy nie odmawialiśmy. Rozejrzałam się po stole i nie znalazłam niczego dla siebie.

- Nie głodna, czy boisz się, że jest w tym trucizna? - usłyszałam szyderczy komentarz Michała.

- Tak się składa, że ja nie jadam istot żywych, które mają uczucia - odpowiedziałam mu tak samo szyderczo jak on.

- To dobrze się składa, że jeszcze coś przygotowałem - wtrącił senior i poszedł na chwilę do kuchni i chwilę potem wrócił.

Postawił obok mnie miskę z sałatką bez mięsną i bez rybną. Podziękowałam i spojrzałam się na ojca, który skinięciem głowy przekazał mi, że mogę śmiało jeść i, że się tym nie otruje. Reszta kolacji minęła szybko i spokojnie, nielicząc zaciekłej rozmowy Ojca, ze swoim ojcem. Może była to wymiana zdań między nimi i to wtedy Lucyfer sobie coś uświadomił, co było widać po jego minie. Ale mi też dała dużo do myślenia.

Po skończonej kolacji pomogłam posprzątać i wzięłam Amenadiela na rozmowę.

- Coś się stało? - zapytał od razu zmartwiony.

- Nie, tylko chciałam Ci powiedzieć, że raczej świąt nie spędzę tutaj. - wzięłam prezenty świąteczne dla Charliego i małe drobne dla reszty. - proszę to dla was. On raczej zostanie tutaj na trochę dłużej. I chcę spędzić ten czas spokojnie ze swoim chłopakiem - ostatnie dwa słowa wypowiedziałam ze spuszczoną głową w dół. Jakby nie wiadomo co złego zrobiłam.

- To dla tego ojciec jest tutaj, prawda?

- Tak, to przeze mnie i Steva. Poniosły nas emocje i doszło do czegoś co nie powinno.

- W pełni cie rozumiem, mnie i Linde też poniosły emocje. A później coś się z tego zrodziło - popatrzeliśmy na komodę na której stało zdjęcie Charliego - A w waszym przypadku jest to długo oczekiwany przez innych związek. Ale sylwestera spędzasz z nami.

- Jasne.

Przytuliłam się do wujka, pożegnałam z Lindą i z ojcem. Tamtą dwójką nie będę się żegnać, bo ich nie znam. Rozmowa z wujkiem trochę mi pomogła. Nie odczuwam już tak tego, że pobyt na ziemi dziadka to z mojej winy. Wyszłam z domu i stanęłam na podjeździe, gdzy ktoś mnie zaatakował. Przyłożył mi do twarzy szmatkę nasączoną chloroformem. Sekundę później widziałam ciemność.

° ° °

Ból jest nie do zniesienia, powieki są tak ciężkie, że ciężko jest mię je otworzyć. Podejmuje jeszcze jedną próbę otwarcia oczu. Jestem w jakimś laboratorium przywiązana do stołu, zaczynam się szarpać, ale to nic nie daje.

Do pomieszczenia wchodzi pięciu dobrze uzbrojonych agentów. Ich znaczek na ramionach mówił mi bardzo dużo. hydra. Nie martwię się tym co mi zrobią, a tym jak mnie złapali.

*Steve*
Jest już trzecia w nocy, a w LA jest już północ. Nat i Bucky w kółko mi powtarzają, że może się zasiedziała i nie patrzy na godzinę lub poszła do klubu. Ja mam złe przeczucia, coś jej się stało.

Krążę po całym salonie, wspomniana wcześniej dwójka siedzi cały czas ze mną i próbuje uspokoić. Martwię się, a Chydra od już długiego czasu nie dawała znaku życia, co źle wróżyło. Może jestem od niej o prawie trzy mile i nie powinna być "wrażliwa", czyli łatwa do zranienia.

- Dzwonię do Amemadiela, Maze i Lucyfera. Może jest gdzieś w pobliżu, a jej rozładował się telefon i nie odbiera - podeszłem szybko do telefonu i zacząłem szukać kontaktu do rodziny blondynki.

- Steve, nie potrzebnie panikujesz, Martyna jest dobrze wyszkolona i poradzi sobie. A jeśli jest nadal w jej "rodzinnym" mieście to hydra jej nie podskoczy. - odparła Natasha, co mnie i tak nie uspokoiło. Już raz straciłem miłość i nie chcę jej tracić drugi raz i to tylko dlatego, że potulnie będę czekał na jej powrót.

- Halo - słyszę głos wujka Martyny w słuchawce.

- Dobry wieczór, przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze. Ale dzwonię z pytaniem, czy jest może gdzieś W pobliżu Pana bratanica? - spytałem z nadzieją w głosie.

- Martyna wyszła już jakieś dwie godziny. A nie ma jej? - spytał szybko z lękiem w głosie. Ja usiadłem na kanapie.

- Właśnie nie, dlatego dzwonię, a Lucyfer, albo Maze są obok ciebie?

- Tak, są obydwoje.

- Okej, dziękuję. Nie będę już przeszkadzał. Dobranoc. - rozłączyłem się. - FRIDAY obudź wszystkich i niech zjawią się w salonie.

Pięć minut później zjawili się wszyscy, co niezbyt im się podobało. Przedstawiłem im całą sytuację, Tony zaczął namierzać jej telefon.

- Niby jest przed domem swojego wujka - odezwał się po paru minutach miliarder. - musiała opuścić telefon, albo go zgubić idąc.

- Myślisz, że by nie poczuła, że zgubiła telefon po tak długim czasie? - spytał Rhodney.

- A spróbuj namierzyć jej telefon służbowy.

- Ona ma telefon służbowy? Steve, co jeszcze wiesz, a my nie wiemy? Ale okej, podaj numer - podeszłem do Tony'ego i podyktowałem dziewięć cyfer.

- Tak ma, mała nokia. Więc zawsze ma go pod ręką.

- Nie zniszczalny sprzęt - stwierdził Clint - tyle razy rzucałem nim o ścianę, lub o podłogę, a u niego ani ryski.

- Mam ją! - krzyknął zadowolony z siebie Tony - i kapitanie, muszę stwierdzić, że masz rację. Martynę porwała hydra.

1072 słowa

Wiem, wiem, krótki rozdział po tak długiej przerwie. Ale nie mam weny i chęci do pisania. A także brak czasu. Różne remonty, wyjścia, spotkania rodzinne. A także problemy z dostaniem się do szkoły. Dopiero dwa tygodnie temu przyjęli mnie do szkoły i cały stres zszedł. A później były remonty. Następny rozdział postaram się napisać szybciej i dłuższy.

Naucz mnie żyć i kochać Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz