Rozdział 27

1K 67 9
                                        

Pod nogami miałam leśną ściółkę, co było nie małym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że właśnie wpadłam do czarnej dziury. Klęczałam na ziemi dłuższą chwilę zanim podniosłam wzrok, żeby ujrzeć Marcusa w tej samej pozycji. Jednak gdy on zorientował się gdzie jesteśmy, głośno zaklną i mocno uderzył ręką w ziemię.

- O czym ty myślałaś?!

- O domu, tak jak mi kazałeś!

- Gdybyś o nim myślała to nie bylibyśmy teraz w cholernym lesie! - zamachnął się rękami, pokazując otoczenie wokół nas.

- Przestań się na mnie wydzierać i może wytłumacz mi co się stało!

Jak mógł tak na mnie krzyczeć? Po tym wszystkim co się stało, jak uciekliśmy i omal co nie zginęliśmy? I po tym co się o nim dowiedziałam? To ja musiałam pokaleczyć sobie dłonie, a nie on! To ja wysłuchiwałam jak zabijał niewinnych ludzi, podczas gdy on nawet tego nie żałował!

- Monety skoczków. Prezent ślubny od moich rodziców. - wytłumaczył, gdy już się uspokoił.

Do tej pory o nich nie myślałam. Pamiętam, że miałam spytać o nie matki, ale wyleciało mi to z głowy.

- Można trochę jaśniej? - poprosiłam.

Chłopak wziął kilka wdechów jakby musiał się zastanowić czy nie woli mnie udusić, ale po chwili wstał z ziemi i podał mi rękę. Skrzywiłam się jakby jego skóra pokryta była co najmniej trądem, po czym wstałam bez jego pomocy i otrzepałam suknię z kolek oraz błota. Kreacja nadawała się już tylko na śmietnik, podarta w każdym możliwym miejscu, brudna i gdzieniegdzie zakrwawiona.

- Nie wiem skąd się wzięły, ani jak zostały stworzone, ale wystarczy, że rzucisz jedną na ziemię i pomyślisz gdzie chcesz się udać, a ona cię tam zabierze. Najwyraźniej myślałaś o lesie skoro tutaj się pojawiliśmy. - wytłumaczył.

- Nie! Myślałam o domu, tak jak mi kazałeś.

- O którym domu?

- Mojego ojca? - zawahałam się.

Marcus znowu zaklną, chociaż mocno mnie dziwiło, że w ogóle zna takie słowa.

- Miałem na myśli NASZ dom. Pałac Olympii. W takim razie musieliśmy wylądować gdzieś w połowie między pałacem naszym, a Kaspiana.

Przyglądał mi się takim wzrokiem jakby zaraz miał mnie zabić.

- Nie traktuję pałacu Olympii jak domu. Było się wyrażać jaśniej. - splotłam ręce na piersi. Mojej uwadze nie umknęło, że cienkie strużki krwi dalej skapywały z poranionych dłoni. Pomimo pieczenia mocniej ukryłam je w splocie, żeby Marcus nic nie zauważył. Ostatnim czego chciałam była jego udawana troska.

- Oczywiście... Oczywiście wszystko to moja wina! - krzyknął wymachując rękami.

- Gdyby nie ty, to nawet nie bylibyśmy w tej sytuacji!

- Ja nas stamtąd wyciągnąłem, moja droga!

- Wypraszam sobie! To ja mam pocięte ręce, a nie ty! I przestań na mnie krzyczeć!

Nastała chwila ciszy, w której przyglądaliśmy się sobie nienawistnymi spojrzeniami. Żadne z nas nie miało zamiaru ustąpić, a tym bardziej przeprosić, więc rozmowa, a raczej przekrzykiwanie się, utknęło w martwym punkcie.

- Tędy. - oświadczył chłopak i skierował się w prawo.

- Skąd możesz wiedzieć?

- Po prostu wiem!

- Wybacz, że ci nie ufam po tym wszystkim!

A więc znów wracamy do krzyków.

- Nasz pałac jest na wschodzie, pałac twojego ojca na zachodzie. My jesteśmy gdzieś w połowie, ale wokół naszego zamku nie ma żadnego lasu, więc bliżej będzie do Kaspiana. Mech na drzewach rośnie po północnej stronie, więc musimy kierować się tędy. Zadowolona?! - wymachiwał rękami na wszystkie strony świata, jakby to miało mu pomóc pozbyć się złości.

OlympiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz