Rozdział 15

1.2K 67 10
                                        

Ten dzień musiał nadejść. Dzień, w którym pokaże wszystkim ile jestem warta, a jednocześnie stracę całą swoją wolność. Jednak czy kiedykolwiek byłam wolna? Urodzona w czasach wojny, nie potrafiąca zaznać prawdziwego, normalnego szczęścia? Związana przez dworską etykietę i zasady ciągle nieobecnego ojca? Może kiedyś byłoby mi dane doświadczyć spokoju, a w moich najśmielszych snach może nawet szczęścia, jednak nigdy się tego nie dowiemy.

Każdy z nas się dla czegoś poświęca. Czasem dla sprawy, pieniędzy, a najczęściej dla ukochanych osób. Nie ma osoby zdrowej na umyśle, która pozwoliłaby skrzywdzić swój obiekt miłości, a każde poświęcenie - większe czy mniejsze, jest równie ważne. W moim przypadku, naród oczekuje ode mnie poświęcenia najwyższej wagi i to z uśmiechem na ustach. Nie wiedziałam czy dam radę zadowolić wszystkich, udawać szczęśliwą i zakochaną, jednak wiedziałam, że nie ważne czy chodzi o miliony, setki czy pojedyncze osoby - jestem gotowa zrobić dla nich wszystko.

Stałam teraz w swoim pokoju, patrząc na swoje odbicie w lustrze, a wokół mnie krzątała się matka, krawcowa i trzy pokojówki. Moja suknia ślubna wreszcie była gotowa i pasowała idealnie. Już po szkicu spodziewałam się, że będzie wspaniała, jednak przeszła moje najśmielsze oczekiwania. 

Pięknie wykrojony dekolt pokryty kryształami, perłami i diamencikami, układającymi się w jakby kwiatowe wzory. Potem falbany swobodnie opadające do ziemi aż zmieniały się w coraz większe pióra, ciągnące się za mną. Brak jakichkolwiek ramiączek czy rękawów w pełni ukazywał moje wyraźne obojczyki, pokryte srebrnym, mieniącym się w słońcu brokatem oraz delikatny naszyjnik w tym samym kolorze. Szpilki były masakrycznie niewygodne, ale dzięki cienkim wkładkom przynajmniej mnie nie obcierały. Obuwie białe, a cienka szpilka jak i podeszwa - srebrne. Na prawej nodze, wysoko pod suknią miałam białą, koronkową podwiązkę, a na lewej sztylet przypięty do pasa. Gdyby matka się o nim dowiedziała, dostałaby szału, ale nie mogłam wyjść na spotkanie z wrogiem bezbronna. Pierwsze pasma włosów zostały związane w warkocze, a następnie koszyczek z tyłu głowy. Resztę włosów pokręcono i puszczono luzem. Matka wpięła w koszyczek dekoracyjny grzebyk wypełniony szafirami.

- Coś niebieskiego. - uśmiechnęła się do mnie.

Koniecznie chciała zachować tradycję posiadania kilku rzeczy: czegoś starego, nowego, pożyczonego i niebieskiego. To ostatnie już miałam. Nowa była podwiązka, a stary - pierścień z królewskim herbem Arii, który miałam dostać gdy byłam jeszcze mała, ale ojciec specjalnie trzymał go do specjalnej okazji, uważając mnie za "niewystarczająco odpowiedzialną". Pierścień wcześniej należał do babci i prababci, więc był wystarczająco stary. Pozostało coś pożyczonego, a była nim para kolczyków, które wzięłam od Victorii, a ona zaznaczyła, że domaga się ich zwrotu.

Serce tętniło mi jak szalone, a ręce były mokre od potu. Powstrzymywałam się, żeby przez przypadek nie wytrzeć ich o suknię. Od rana nic nie jadłam, ale ze stresu zacisnął mi się żołądek i jedyne czego chciałam to wymiotować. Poza tym uciskał mnie gorset, więc ledwo mogłam oddychać. Wszyscy dookoła powtarzali, że jestem strasznie blada i dodawali różu na moje policzki, a ja modliłam się, żeby nie zemdleć.

Patrząc w lustro, przypominał mi się ostatni koszmar z Marcusem. Jak beznamiętnie poderżnął mi gardło, a następnie pogrzeb w sali balowej. Po części czułam się jak zwierzę prowadzone na rzeź, ale było to przynajmniej w słusznej sprawie. W głowie dudniły mi słowa Zurii "jeśli jest niebezpieczny, to pokaż, że ty jesteś bardziej". Nie zamierzałam dawać sobą pomiatać i zawsze miałam swój plan M. P. T. oraz kilku sprzymierzeńców gotowych mi pomóc.

Zastanawiałam się nad kilkoma ostatnimi dniami i co teraz się zmieni. Od Victorii wróciłam przed południem, ale nie opowiadałam jej koszmarnego snu, żeby jej nie martwić. Po powrocie do pałacu zalała mnie masa informacji o gościach, weselu, przygotowaniach i masie innych. Wiedziałam, że gości będzie ogrom, ale nie że cały świat. Z każdego istniejącego królestwa ma przyjechać przynajmniej dwójka przedstawicieli, a najczęściej są to same głowy koronne czy ich dzieci. Po części się cieszyłam, ponieważ byłą to okazja do ponownego spotkania z Zurii i resztą księżniczek, ale na samą myśl o całej nocy biegania i poznawania ludzi robiło mi się niedobrze. Do tego miał się pojawić każdy Hrabia z Arii i każdy klan Gardenii oraz kilka ważnych osobowości. Mówiąc kilka, mam na myśli setki (wliczając w to ich rodziny). Każdy będzie patrzeć na mnie i Marcusa - jak się zachowujemy, odzywamy, ruszamy. Przez całe weselę będę musiała być blisko niego, uśmiechnięta jakbym co najmniej się cieszyła. Potem wrócę do naszego pałacu, w którym spędzę miesiąc zamknięta sama z nowym mężem, bez żadnych obowiązków.

OlympiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz