Rozdział 36

889 63 15
                                    

- Działamy zgodnie z planem. Jeszcze nie jest za późno. - powiedział, kładąc mi ręce na ramionach.

Było za późno. Ogień powolnie trawił ziemie wokół pałacu, a rebelianci walczyli z naszą armią. A może armią Eryka? Nie ważne.

- Marcus, jeśli oni są rozsiani po całym pałacu, to nie dam rady wyprowadzić rodziców. Nie dotrzesz nawet do kuchni, nie mówiąc o lochach. 

- Myślisz, że rebelianci skupiają się na przejściach dla służby? To ty jesteś ich celem. Ja też. Nie zrobią krzywdy ani tobie, ani twoim rodzicom, bo będą polować na mnie. Idź do swoich komnat i zamknij się z rodzicami, a ja pójdę po Andre. Skieruję go tu, gdy go uwolnię. 

- A potem? Mam się im poddać i czekać na ratunek jak dziecko w opałach?

- Zrobisz wszystko, żeby się ratować. 

- Działamy na moich warunkach, pamiętasz? Nie będę zamknięta w komnatach, gdy ty będziesz narażać życie, biegając po pałacu. - skrzyżowałam ręce na piersi.

- Przepowiednia mówiła...

- Teraz wierzysz w przepowiednię? Nie rób ze mnie jakiejś księżniczki w opałach. Potrafię się obronić. 

Westchnął, po czym przeniósł wzrok za okno. Dobrze znałam ten wzrok, rozważał wszystkie opcje. 

- Pójdę po Andre i resztę gwardii. Wrócę z nim po ciebie, a gwardię poślę do ojca. Potem razem coś wymyślimy. - zaproponował. 

Ten plan jak na razie wydawał się całkiem niezły. Nie podobało mi się, że będzie musiał sam kręcić się po pałacu w takim momencie, ale nie miałam większego wyboru. 

Kiwnęłam głową na znak zgody, po czym zdjęłam z siebie pelerynę i przewiesiłam mu ją przez ramię. Był zbyt rozpoznawalny bez niej. 

Przez chwilę wymienialiśmy spojrzenia, a ja walczyłam ze sobą, żeby zaraz nie zaciągnąć go do moich komnat i chronić. Zdradził mnie i okłamał, ale to wszystko, żebym była bezpieczna i z koroną na głowie. Podejmował się skrajnych opcji, a w jego głowie panował mętlik, jednak związało nas przeznaczenie. On był mój i ja byłam jego. Oczywiście, nadal miałam ochotę mu przyłożyć, ale nie pozwoliłabym tego zrobić komuś innemu. 

Oparł swoje czoło o moje, po czym głęboko westchnął. Oboje mieliśmy zamknięte oczy, odcinając się od chaosu za oknem. Rozumiałam wszystkie słowa, których nie dał rady wypowiedzieć. Że było mu przykro, że się martwił i nie chciał odchodzić. Wciąż byłam na niego wściekła, ale gdy już się wytłumaczył, nie życzyłam mu śmierci.

- Postaraj się przeżyć. - powiedziałam. - Wciąż muszę się z tobą rozliczyć, za te wszystkie kłamstwa.

Prychnął pod nosem, na co delikatnie się uśmiechnęłam.

- Postaram się. - odgarnął mi kosmyk włosów za ucho, po czym skierował się ku przejściu dla służby.

Nie chciałam się w niego teatralnie wpatrywać, chociaż coś mocno mi to nakazywało. Skupiłam się na bezpieczeństwie rodziny, mocno wierząc, że Marcus da sobie radę. Był świetny w walce, istna maszyna ze stali i ostrz. Andre mógł go udusić gołymi rękami, jednak gdy usłyszy o mnie, na pewno się powstrzyma. 

Zaczynałam wyczuwać odór spalenizny, po czym pod nogami zadudnił mi mocny wstrząs jakby coś się waliło. Albo jakby ktoś próbował wyważyć drzwi. Nie czekając dłużej pobiegłam w stronę moich komnat, a gdy nacisnęłam na klamkę, drzwi ustąpiły z cichym kliknięciem, choć spodziewałam się zaryglowania na kilka zamków oraz barykady.

OlympiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz