- Przyłóż się! - Andre znowu na mnie naparł. Był szybki i o wiele silniejszy, a ja dawałam z siebie wszystko, żeby jego klinga mnie nie drasnęła.
- Przecież wiesz, że lepiej sobie radzę ze sztyletem. - wysapałam.
Przeciwnik zamachnął się, a ja byłam gotowa odparować atak, ale okazało się, że próbował mnie zmylić i w ostatniej chwili wycofał miecz, żeby ustawić się w innej pozycji i podstawić mi nogę. W ostatniej chwili, gdy leciałam do tyłu, złapałam go za ramię i pociągnęłam ze sobą, a chwilę później oboje leżeliśmy na ziemi. Niestety byłam w gorszej pozycji, ponieważ Andre przygniatał mnie swoim ciałem i nie miałam jak się ruszyć, jednak moja prawa noga była wolna, więc z całej siły kopnęłam mężczyznę w pierwsze lepsze miejsce na ciele, ale to nic nie dało. Kilka sekund później Andre przyszpilił moje ręce do ziemi, kończąc pojedynek.
- Poddajesz się? - spytał.
- Nigdy. - próbowałam wyrwać ręce, ale to nie pomogło. Potem jednak przypomniałam sobie jedną z metod samoobrony, której się nauczyłam.
Wolną nogą kopnęłam Andre do przodu, dzięki czemu trener zwolnił uścisk, a ja wyrwałam szybko ręce spychając go z siebie w prawo. W tym samym czasie odturlałam się na lewo i najszybciej jak potrafiłam podniosłam broń, która wcześniej mi wypadła. Gdybym miała więcej czasu, mogłabym pokonać Andre, gdy jeszcze był na ziemi, ale mężczyzna już zdążył się podnieść i był gotowy do dalszej walki.
Czułam jak cała energia opuszcza moje ciało, a pot spływa mi po czole. Chciałam umiarkować oddech i złapać trochę powietrza, ale jak zwykle nie starczało mi czasu.
Przeciwnik szybko zaatakował, a ja odskoczyłam, unikając ciosu. Potem nasze klingi uderzyły w siebie z głośnym szczeknięciem. Wymieniliśmy parę ciosów, ale już po kilku chwilach wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji. Andre był szybszy, silniejszy i znał mój styl walki. Bez problemu był w stanie przewidzieć moje kolejne ruchy oraz w jak najskuteczniejszy sposób je odparować.
Nie chciałam się poddawać, ale ręce zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. Kilka chwil później przeciwnik wytrącił mi miecz z ręki i zostałam bezbronna.
- Wygrałem. Znowu. - uśmiechnął się Andre, po czym wyciągnął do mnie rękę w geście pogratulowania dobrego sparingu.
Gdy tylko nasze dłonie się zetknęły, przyciągnęłam go blisko do siebie, jednocześnie wyjmując zza pasa sztylet i przykładając mu go do szyi.
- W normalnych warunkach już byś nie żył. Możemy uznać, że ja wygrałam. - puściłam mu oko, chowając sztylet na miejsce.
- Żyłbym, ponieważ nie byłabyś w stanie kogoś zabić. - Andre wytarł spocone ręce o spodnie, po czym oboje usiedliśmy na ławce pod ścianą sali treningowej.
- Dlaczego tak myślisz?
- Po prostu. To widać w twoich oczach. Poza tym jesteś lekarzem - ratujesz życia, a nie je odbierasz.
Spuściłam głowę, wpatrując się w ciemne buty. Od dłuższego czasu bardzo często się nad tym zastanawiam. Czuje jakby wewnętrzny mrok na mnie napierał i nie byłam taka pewna czy dalej jestem dobrą osobą. Czas spędzony w pałacu, udowodnił mi, że byłabym w stanie posunąć się daleko, żeby zyskać władzę, nawet jeśli ktoś ma po drodze zginąć. Ten fakt mnie niesamowicie przerażał, ale taka była prawda. Usprawiedliwiałam się tym, że kimś kto zginie z mojej ręki będzie prawdopodobnie Marcus lub jego ojciec, a po nich nikt nie będzie płakać. W końcu to oni są tymi złymi, prawda? Nigdy nie skrzywdziłabym niewinnej osoby, więc jeśli jestem w stanie posunąć się dla nich do takich rzeczy, to na pewno są źli. Prowadzili wojnę, przez nich zginęło tysiące ludzi, doprowadzili ich kraj do biedy i robiliby to dalej, gdyby nie rozejm. Jestem pewna, że bez nich będzie nam lepiej.

CZYTASZ
Olympia
FantasiCo byście zrobili, gdyby kazano wam poślubić waszego największego wroga? Gdy na drodze Melody staje Marcus - jedyna nadzieja, aby zakończyć trzydziestoletnią wojnę, dziewczyna nie waha się ani trochę. Jednak życie królowej nie jest usłane różami. Wo...