Rozdział 19

1.1K 67 14
                                    

- Przyłóż się! - Andre znowu na mnie naparł. Był szybki i o wiele silniejszy, a ja dawałam z siebie wszystko, żeby jego klinga mnie nie drasnęła.

- Przecież wiesz, że lepiej sobie radzę ze sztyletem. - wysapałam. 

Przeciwnik zamachnął się, a ja byłam gotowa odparować atak, ale okazało się, że próbował mnie zmylić i w ostatniej chwili wycofał miecz, żeby ustawić się w innej pozycji i podstawić mi nogę. W ostatniej chwili, gdy leciałam do tyłu, złapałam go za ramię i pociągnęłam ze sobą, a chwilę później oboje leżeliśmy na ziemi. Niestety byłam w gorszej pozycji, ponieważ Andre przygniatał mnie swoim ciałem i nie miałam jak się ruszyć, jednak moja prawa noga była wolna, więc z całej siły kopnęłam mężczyznę w pierwsze lepsze miejsce na ciele, ale to nic nie dało. Kilka sekund później Andre przyszpilił moje ręce do ziemi, kończąc pojedynek.

- Poddajesz się? - spytał.

- Nigdy. - próbowałam wyrwać ręce, ale to nie pomogło. Potem jednak przypomniałam sobie jedną z metod samoobrony, której się nauczyłam.

Wolną nogą kopnęłam Andre do przodu, dzięki czemu trener zwolnił uścisk, a ja wyrwałam szybko ręce spychając go z siebie w prawo. W tym samym czasie odturlałam się na lewo i najszybciej jak potrafiłam podniosłam broń, która wcześniej mi wypadła. Gdybym miała więcej czasu, mogłabym pokonać Andre, gdy jeszcze był na ziemi, ale mężczyzna już zdążył się podnieść i był gotowy do dalszej walki.

Czułam jak cała energia opuszcza moje ciało, a pot spływa mi po czole. Chciałam umiarkować oddech i złapać trochę powietrza, ale jak zwykle nie starczało mi czasu. 

Przeciwnik szybko zaatakował, a ja odskoczyłam, unikając ciosu. Potem nasze klingi uderzyły w siebie z głośnym szczeknięciem. Wymieniliśmy parę ciosów, ale już po kilku chwilach wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji. Andre był szybszy, silniejszy i znał mój styl walki. Bez problemu był w stanie przewidzieć moje kolejne ruchy oraz w jak najskuteczniejszy sposób je odparować. 

Nie chciałam się poddawać, ale ręce zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa. Kilka chwil później przeciwnik wytrącił mi miecz z ręki i zostałam bezbronna. 

- Wygrałem. Znowu. - uśmiechnął się Andre, po czym wyciągnął do mnie rękę w geście pogratulowania dobrego sparingu. 

Gdy tylko nasze dłonie się zetknęły, przyciągnęłam go blisko do siebie, jednocześnie wyjmując zza pasa sztylet i przykładając mu go do szyi.

- W normalnych warunkach już byś nie żył. Możemy uznać, że ja wygrałam. - puściłam mu oko, chowając sztylet na miejsce. 

- Żyłbym, ponieważ nie byłabyś w stanie kogoś zabić. - Andre wytarł spocone ręce o spodnie, po czym oboje usiedliśmy na ławce pod ścianą sali treningowej. 

- Dlaczego tak myślisz? 

- Po prostu. To widać w twoich oczach. Poza tym jesteś lekarzem - ratujesz życia, a nie je odbierasz.

Spuściłam głowę, wpatrując się w ciemne buty. Od dłuższego czasu bardzo często się nad tym zastanawiam. Czuje jakby wewnętrzny mrok na mnie napierał i nie byłam taka pewna czy dalej jestem dobrą osobą. Czas spędzony w pałacu, udowodnił mi, że byłabym w stanie posunąć się daleko, żeby zyskać władzę, nawet jeśli ktoś ma po drodze zginąć. Ten fakt mnie niesamowicie przerażał, ale taka była prawda. Usprawiedliwiałam się tym, że kimś kto zginie z mojej ręki będzie prawdopodobnie Marcus lub jego ojciec, a po nich nikt nie będzie płakać. W końcu to oni są tymi złymi, prawda? Nigdy nie skrzywdziłabym niewinnej osoby, więc jeśli jestem w stanie posunąć się dla nich do takich rzeczy, to na pewno są źli. Prowadzili wojnę, przez nich zginęło tysiące ludzi, doprowadzili ich kraj do biedy i robiliby to dalej, gdyby nie rozejm. Jestem pewna, że bez nich będzie nam lepiej. 

OlympiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz