Rozdział 28

1.1K 70 17
                                        


Mieliśmy tylko chwilę na wzięcie oddechu, żeby zaraz ruszyć przed siebie, przemoczeni do ostatniej nitki. W takim przypadku powinniśmy zdjąć z siebie przemoczone ubrania, następnie przykryć się czymś ciepłym i pozwolić ciału samoistnie się ogrzać. Jaka szkoda, że w każdym momencie mógł pojawić się ktoś kto chciał nas uprowadzić.

Podążaliśmy niekończącymi się pastwiskami. Była to równocześnie najgorsza i jedyna opcja jaka nam pozostała. W tym położeniu byliśmy widoczni jak na dłoni, a fakt, że od dłuższego czasu nic nie jedliśmy, byliśmy zmęczeni i przemoczeni, nie pomagał. Przynajmniej przestało padać, a ciemne chmury zastąpiło błękitne niebo pozbawione nawet jednego obłoku, dzięki czemu nasze ubrania miały okazję wyschnąć.

Największą radość wywoływało we mnie to, że wreszcie wiedziałam gdzie jestem. Była to jedna z pobocznych dróg, prowadząca z pałacu bezpośrednio do Hellshire, więc wystarczyło cały czas podążać przed siebie, żeby ostatecznie znaleźć się pod murami zamku. Co więcej, droga ta była bardzo rzadko używana z powodu dłuższej trasy, dlatego nie powinniśmy nikogo spotkać. To było zarówno plusem jak i minusem - cały trakt będziemy musieli przejść pieszo, a to zajmie nam przynajmniej dwa dni. Dwa dni o pustym żołądku. Przynajmniej Marcus przemyślał kwestię napoju i gdy jeszcze byliśmy przy rzece, opróżnił manierkę z resztki alkoholu, żeby napełnić ją po brzegi wodą. Teraz wystarczyło ją jeszcze przegotować i zrobione! Pozostawała kwestia jak wykrzesamy ogień?

Oczywiście nie mogę pominąć oburzenia jakim Marcus mnie obrzucał za brak umiejętności poruszania się w wodzie.

- Jak możesz nie umieć pływać? - prychnął pod nosem, idąc obok mnie. Prowizoryczny bandaż na prawym ramieniu sprawdzał się idealnie. Niestety materiał wokół moich pociętych dłoni zniknął razem z nurtem rzeki.

- Ty też nie jesteś idealny. Niby kiedy i gdzie miałam się nauczyć? W wannie?

- Kiedy wrócimy, ja cię nauczę. - uśmiechnął się do mnie promiennie.

Po dłuższym czasie marszu, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Prosiłam chłopaka o chwilę przerwy, chociaż on ani razu się nie zatrzymał, mówiąc że jeśli siądę to już nie wstanę. Słyszałam jak burczy nam w brzuchach, a usta miałam spierzchnięte od wysuszenia, ale po drodze nie było nic do jedzenia, a Marcus kazał oszczędzać wodę - w końcu przed nami prawie dwa dni podróży i nie wiadomo czy po drodze znajdziemy chociażby kałużę.

Aż tam, w odległości kilkuset metrów ukazał nam się drewniany budynek. Oczywiście świetnie pamiętałam tawernę Pod Kloszem, słynącą z najlepszych bułeczek cynamonowych w całej Arii. Zawsze, gdy tata wracał z frontu, przywoził mi kilka z nich, a ja czekałam na nie jak na szpilkach.

Nie mogliśmy wejść do środka, ryzykując rozpoznanie, jednak gdy Marcus ujrzał przed drzwiami budynku ślicznego konia o maści złoto-szampańskiej, od razu postanowił go sobie przywłaszczyć. Zwierzę było w pełni osiodłane, a na dodatek stało opanowane jakby było przyzwyczajone do obcych ludzi, odwiązujących go od drewnianego pala, z zamiarem ujeżdżenia.

- Tak nie można! Wystarczy, że ukradliśmy ubrania. - zaprotestowałam, gdy Marcus ciągnął konia za lejce byle dalej od wejścia do tawerny.

- Wolisz podróżować na piechotę przez następne kilka dni? Proszę bardzo. Ja się na to nie piszę.

- Nawet nie wiemy kogo jest ten koń, żeby mu go potem zwrócić.

- Zostawiłbym liścik z przeprosinami, jednak niestety pióro zostawiłem w innych spodniach.

- To nie jest śmieszne, Marcus.

- Oh, ale ja się wcale nie śmieje. Może ty masz przy sobie coś do pisania?

OlympiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz