Rozdział 18

1.1K 73 9
                                        

Cały tydzień był dla mnie męką. Jeden z bali na cześć naszego ślubu, odbył się w pałacu mojego ojca, za to reszta już w pałacu Olympii. Każda uroczystość wyglądała prawie identycznie i pod koniec tygodnia byłam niesamowicie zmęczona. Przyjazd gości, tańce, spotkania, rozmowy, więcej jedzenia i jeszcze więcej tańca - w kółko i w kółko, bez przerwy.

Cały czas trzymałam się blisko Marcusa, tak jak mi kazał. Oczywiście nie dlatego, że postanowiłam się go posłuchać, ale dlatego, że miało to sens. Chłopak już wcześniej znał wiele władców z sąsiednich królestw czy ich konsuli, więc czuł się zobowiązany, żeby mi ich przedstawić, a ja nie protestowałam. Próbowałam zapamiętać jak najwięcej informacji o każdym z nich, nawet jeśli wydawały się nieistotne. Poza tym starałam się jak najlepiej przejrzeć Marcusa.

Chłopak miał pewne typowe dla niego zachowania, jakby nawyki, których ściśle się trzymał nie ważne co. Nigdy nie zdradzał prawdziwych emocji, nakładając na twarz maskę miłego, dojrzałego jak na swój wiek mężczyzny. Gdy przyjęcie się kończyło i zostawaliśmy sami, oboje zmierzaliśmy do swoich komnat, nie podejmując głębszych rozmów. Taki stan rzeczy bardzo mi odpowiadał i szczerze liczyłam, że zachowamy go na dłużej - tolerujemy się, ale nie wchodzimy sobie w drogę.

Pomimo kłamstw, którymi oczarowywał gości podczas bali, potrafiłam dostrzec małe prześwity jego prawdziwego "ja". Kiedy był znudzony, pomimo zainteresowania na twarzy, bawił się pierścieniami na smukłych dłoniach. Gdy bardzo nie miał na coś ochoty, jeździł językiem po wewnętrznej części policzka. Kiedy chciał coś zrobić, ale nie mógł, nerwowo drżały mu nogi. Na pierwszy rzut oka Marcus był idealnie opanowany. Był przyczajonym zwierzęciem, które czeka, żeby zaatakować. W rzeczywistości ukrywał swoją prawdziwą, niespokojną naturę, a ja miałam zamiar do niej dotrzeć.

Dużo ludzi powiedziałoby, że proszę się o kłopoty. Wydaje mi się, że to właśnie jest moim naturalnym talentem. Nie wiem czy jest to spowodowane ambicją, odwagą, a może głupotą, ale nie ważne co, zawsze pierwsza wychodziłam przed szereg, gdy trzeba było zaryzykować. Im więcej czasu spędzałam na balach czy w swoich nowych komnatach tym bardziej to widziałam. Nie interesowała mnie już czysta zabawa, a strategia - jak chodzić, mówić i się uśmiechać, żeby każdy widział to, co chcę żeby widzieli. Starałam się nie myśleć o Marcusie i jego ojcu, kiedy byłam sama, ale z jakiegoś okropnego powodu, tych dwóch nigdy nie chciało opuścić mojej głowy, przez co złość wzbierała we mnie coraz bardziej i bardziej.

Chciałam uspokoić swoje nadnaturalne popędy, więc powtarzałam sobie słowa matki, które wmawiała mi od dzieciństwa.

Jesteś dobra.

Zmienisz ten świat na lepsze.

Będziesz wzorem do naśladowania.

Wygra ten wilk, którego karmisz.

Coraz mniej wierzyłam w te słowa. Bałam się, że to co czuję teraz, od zawsze we mnie było, ale wyszło z cienia pod wpływem nacisku przeciwnika. Ta cała złość, nienawiść i żal... jątrzyły się, pozostawiając mnie w cichym pytaniu, co zamierzam z nimi zrobić. Czy dalej będę je ukrywać? Czy pozwolę im dać upust?

Jedną z moich zasad było "nikt nie rodzi się zły" - nawet Eryk, nawet Marcus. Wszystko było kwestią wychowania, doświadczeń i wpajanych od małego zasad moralnych. Tak naprawdę wina nigdy nie leżała w samym złoczyńcy, a w ludziach z jego otoczenia i bolesnych wydarzeniach życiowych. Co jednak, gdy zawsze wychowywana byłam na dobrego człowieka, pełnego miłości i empatii? Chciałam zostać lekarzem, krew mnie nie obrzydzała, ale nie sprawiała też satysfakcji. Pomimo tego, gdy pierwszy raz zraniłam Marcusa sztyletem, coś we mnie pękło. Jakiś podświadomy popęd do zadawania bólu. Pewien mrok, którego wcześniej nie dostrzegałam.

OlympiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz