Malarz ze skupieniem wertował nas wzrokiem, przenosząc wszystko na obszerne płótno. Przeczesał posiwiałe włosy palcami, zmieszał czerwoną farbę z białą i różową, po czym cieniutkim pędzelkiem kreślił detale.
Stałam przodem do artysty i delikatnie pod katem do Marcusa. Na mojej głowie czarne diamenty korony odbijały poranne promienie słońca, sączące się falami do atelier. Błękitne płótno za naszymi plecami miało za zadanie uwydatnić kolor moich włosów oraz ciemne barwy odzieży, a wybranie go zabrało nam więcej czasu niż powinno.
Królewska suknia miała głęboki, kwadratowy dekolt, aby ukazać wisiorek od męża, pasujący kolorystycznie do reszty. Przez gorset ledwo oddychałam, a grube warstwy lejącego się materiału sprawiały, że nogi się pode mną uginały. Niesamowicie długi, krwisty płaszcz, obszyty dookoła białym futrem w cętki powiększał mnie dwukrotnie i już czułam jak zaczynam się pocić. Violetta zachorowała, więc tego dnia włosy upięła mi mama. Wykonała ładny splot z tyłu głowy, jedynie z pierwszych pasem, dzięki czemu twarz była dobrze widoczna.
Marcus starał się utrzymać twarz w zadumie, chociaż za każdym razem, gdy skrzyżowaliśmy spojrzenia, mimowolnie się uśmiechał. Założył płaszcz bliźniaczy do mojego, a spod spodu prześwitywał mundur z wieloma orderami, każdy z herbem jakiegoś Klanu. Włosy zakryte częściowo koroną, delikatnie opadały mu co chwila z jednej strony na bliznę, a ja szybko odgarniałam je ruchem ręki.
Gdy zrobiłam to za trzecim razem, malarz nie wytrzymał i z grymasem rzucił we mnie jednym z pędzli, który odbił się od grubego materiału sukni. Marcus posłał mu spojrzenie, którym mógł zabijać, a ja nieznacznie się skrzywiłam.
- Proszę się nie ruszać, Wasza wysokość! - mężczyzna przewrócił oczami i kontynuował pracę.
- Przypomnij mi, dlaczego go zatrudniliśmy? - Marcus cicho westchnął.
- Bo malował moich rodziców i mamy pewność, że jest najlepszy.
Mężczyzna był zawziętym wyznawcą pradawnych duchów, co okazywał całym sobą. Na sobie miał jedynie kamizelkę, która więcej odkrywała niż zakrywała, a po tym jak Andre zagroził wyrzuceniem go z pałacu, dopiero założył normalne spodnie. Ręce pokryte miał znakami w starym języku, prawdopodobnie tym samym, który widniał na naszych koronach. Co więcej, nikt nie znał jego prawdziwego imienia. Wyznawcy nadawali sobie nowe, z chwilą pokrycia się tatuażami, a więc malarz był po prostu malarzem. Powinnam też wspomnieć, że chodził boso, a jego stopy były w tak okropnym stanie, że zastanawiałam się jak może na nich ustać. Uważał, że jedyni władcy, którzy mogą nim rządzić to pradawne duchy, a więc pomimo tytułów, nie brał nas na poważnie.
Drzwi uchyliły się i do środka wszedł długo oczekiwany pianista. Ukłonił się, przeprosił za spóźnienie, następnie zabrał się do pracy. Do naszych uszu dotarła delikatna melodia. Zwiewna i orzeźwiająca, a zarazem z nutą nostalgii.
Malarz na chwilę zamknął oczy, pokołysał się w rytm, a potem malował z większym zapałem. Pianista został zatrudniony dla niego, bo jak stwierdził "tak lepiej łączy się z natchnieniem".
Minęło jakieś dziesięć minut... a może godzina? Czas dłużył się jak szalony, gdy obciążona przez warstwy ubrań musiałam stać nieruchomo, wpatrując się w wyznaczony przez malarza punkt. Marcus próbował coś do mnie powiedzieć, ale za każdym razem napotykał się ze skargą artysty. Raz prawie dostał w głowę zdobionym piórem i widziałam, że jego cierpliwość się kończy. Niedługo później zaczął mi się uważnie przyglądać, a gdy stwierdził, że nie wyglądam najlepiej, oznajmił:
- Przerwa.
- Nie, teraz jest idealne światło. - malarz pomachał w naszą stronę pędzlem, rozchlapując błękitną farbę.

CZYTASZ
Olympia
FantasyCo byście zrobili, gdyby kazano wam poślubić waszego największego wroga? Gdy na drodze Melody staje Marcus - jedyna nadzieja, aby zakończyć trzydziestoletnią wojnę, dziewczyna nie waha się ani trochę. Jednak życie królowej nie jest usłane różami. Wo...