Rozdział 37

1.2K 74 7
                                        


Otworzyłam oczy, a nade mną pojawiły się cieniutkie konstelacje na suficie.

Żadnego miecza, ciemności ani bólu.

Tylko poranne światło, przyćmione zasłonami oraz ciepła pościel wokół mnie.

Choć obok nie było żadnego lustra, czułam się czysta. Na sobie miałam koszule nocną, więc już wcześniej ktoś mnie umył i przebrał. Wokół roznosił się zapach malin oraz mięty.

Spojrzałam w lewo, gdzie Marcus klęczał obok łóżka ze spuszczoną głową i rękami splecionymi jak do modlitwy. Dłonie miał czyste, choć strój ten sam, wciąż ulepiony w krwi i kurzu. Oddychał powoli, jakby pogrążył się w transie. Wyglądał jakby spędził w tej pozycji kilka godzin.

- Marcus. - wyszeptałam.

Tyle wystarczyło, żeby w sekundę się poderwał i przyciągnął mnie do siebie. Wplótł prawą dłoń w moje włosy, a lewą ułożył na plecach. Przyciskał mnie do siebie tak mocno, że zaparło mi dech w piersi, ale nie myślałam, żeby się odsunąć. Odwzajemniłam uścisk, chowając głowę w zgięciu jego szyi. Pachniał śmiercią, cały się lepił i na pewno właśnie brudził mi kołdrę, ale nic się nie liczyło. Tylko on.

- Też cię kocham. - powiedziałam cicho, na co delikatnie się zaśmiał.

Nawet teraz słyszałam jego słowa, gdy trzymał moją dłoń. Zostaną ze mną na zawsze, rozpraszając ciemności.

- Nigdy więcej mi tego nie rób. - odsunął się, żeby spojrzeć mi w oczy i zaraz oparł swoje czoło o moje.

- Nie ratować ci życia?

- Nie kosztem swojego.

- Marcus...

Musiało tak być. Taka była przepowiednia. Nie wyceniałam żadnego życia. Moje, jego czy obcego człowieka znaczyło tyle samo. Może jego ciut więcej, bo dla mnie był wszystkim.

Drzwi cicho się rozchyliły, a do środka zajrzał Andre. W luźnej koszuli i ciemnych spodniach, czysty jak łza, choć z dwudniowym zarostem. Gdy tylko go zobaczyłam otworzyłam ramiona, a on podbiegł, żeby mnie przytulić. Marcus dał mi trochę przestrzeni, chociaż nie odsunął się dalej niż na metr.

- Popilnuje jej, dzieciaku. Doprowadź się do porządku. - powiedział mężczyzna.

- Nic mi nie jest. - zaoponował, wciąż bacznie mi się przyglądając.

- Ślęczysz tak całą noc. Idź się wykąp, bo już poplamiłeś jej całą kołdrę.

Marcus przyjrzał się białej pościeli i lekko się skrzywił. Tymczasem mi nasunęło się inne pytanie.

- Ile czasu minęło?

Zaraz potem wyciągnęłam następne wnioski. Co z rebelią? Gdzie jest mama? I co zrobili z ojcem? Andre nie marnował czasu na zastanowienia. Zaraz po tym jak Marcus niechętnie poszedł się wykąpać, szybko całując mnie w czoło, strażnik opowiedział przebieg zdarzeń jego oczami.

Gdy Marcus go uwolnił zmierzali do moich komnat, ale w połowie znalazł moją matkę, która pomagała leczyć rannych. Mężczyzna odprowadził ją bezpieczniejszą drogą, tym samym rozdzielając się z Marcusem. Gdy tu dotarli, mnie już nie było. Po drodze matka wszystko mu opowiedziała. Że ojciec jest Szponem, rebelia to jego sprawka, a Dalia była współwinna. Andre wezwał kilku gwardzistów i razem zatrzymali tatę z matką Marcusa, którzy teraz przebywali zamknięci w swoich komnatach.

Po Eryku nie został nawet ślad. Zniknął zaraz po napaści na pałac, a słuch po nim zaginął. Był poszukiwany w całym królestwie jako wróg korony za próbę zamachu na moje życie oraz spisek, a nagroda którą za niego wyznaczyliśmy znacznie przekraczała wartość jego życia. Rada na czas ataku zdołała się ewakuować, choć kilkoro zostało i teraz leczyło rany, w czym pomagała mama.

OlympiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz