Rozdział 26

57 9 7
                                    

- Robita se żarty, panie Owsiak? - Czeczen splunął na ziemię.

- W czym problemy, Dymitr? - zapytał łagodnie Jerzy. - Przecież dostaliście cały towar. 

Znajdowali się w opuszczonej fabryce, w Rosji. Jurek Owsiak przyjechał tu przed trzema minutami. Czeczeni już na niego czekali. Najwyższy z nich zbliżył się do niego, przekazał walizkę z pieniędzmi, z kolei on otworzył bagażnik, pokazując kilka pojemników z uranem. 

- Uran tak. Ale ty się zobowiązał dać nam też serduszka z WOŚP-u.

Owsiak uśmiechnął się. 

- Racja, racja, zapomniałbym. - Sięgnął do kieszeni i wyjął bloczek z nalepkami. Kiedy podał je Dymitrowi, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Od razu nakleił sobie serduszko na kurtkę.

- Interesy z panem, Owsiak, to czysta przyjemność. - Wyciągnął dłoń.

Jerzy uścisnął ją mocno. Chwilę potem Czeczeni wsiedli do swoich samochodów i odjechali. On uczynił to samo. Parę godzin później świat obiegnie wieść, o wybuchu uranu w Moskwie i o zamachowcach z serduszkami WOŚP-u na ubraniu, ale teraz nie przejmował się tym. 

Podróż zajęła mu parę godzin. Do Berlina dotarł tuż przed dwunastą. Wszedł do jednej z tamtejszych knajp. Angela Merkel już na niego czekała. Dosiadł się i zamówił jakieś mięso z pieca. Nie do końca zrozumiał jakie to mięso, ale pomyślał, że Niemcy jak nikt innych na piecach się znają. 

- Miło cię widzieć, Jurku. Ale mamy pewien problem.

- Jakiż to problem, Angelo?

- Straciliśmy kontakt z naszym agentem.

- Przecież to żaden problem. Co nas on właściwie obchodzi?

- Bo mój "gość" chce, żebym sama dokończyła to, co miał zrobić agent. 

- I co w...

- Grozi, że inaczej się ujawni.

- Powinniśmy go zabić - oznajmił Owsiak z niesmakiem. 

- Wiesz, że nie możemy. Zabezpieczył się, jeśli zginie, wszystko wyjdzie na jaw. 

Zjawił się kelner postawił przed mężczyzną talerz. 

- Nie możemy pozwolić sobie na jakiekolwiek ryzyko, Jurku. Nasza misja jest bardzo ważna dla świata. Musimy ją wykonać. To nasz przeznaczenie. 

- Wiem, Angelo. - Nachylił się, odgarnął włosy z jej czoła i pocałował namiętnie. - I wykonamy ją. Zawieź mnie do twojego "gościa". Pogadam sobie z nim.

Wyszli z restauracji i ruszyli w kierunku domu Merkel. Znajdował się niecały kilometr dalej. Kiedy stanęli przed nim, Niemka zdrętwiała.

- Co się stało, Angelo?

- Mój samochód. Nie ma mojego samochodu.

Wymienili się spojrzeniami, po czym rzucili się do drzwi. Otworzyli je, wtargnęli do środka. Przetrząsnęli całe mieszkanie. Mężczyzny nigdzie nie było.

- Nie - rzekła cicho Merkel. - Nie, nie, nie! 

- Spokojnie. - Owsiak położył dłonie na jej policzkach. - Znajdziemy go, nim ktokolwiek go zobaczy. Nie mógł zajechać daleko.

- Nie mógł - powtórzyła.

Tymczasem Gość pędził przez autostradę samochodem Angeli. Dzięki prędkości, z jaką się poruszał, po paru minutach był już w Polsce. Nawigacja mówiła, że do Podlasia dojedzie w trzy godziny. Mężczyzna pomyślał, że powinien wyrobić się w godzinę.

OPOWIEŚCI Z SEJMU - TOM 2: IGRZYSKA ŚMIERCI, KOD KACZYŃSKICH I ILLUMINATIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz