Rozdział 25

190 14 2
                                    

Loki zeskoczył ze szczebli, chwycił mnie za ramię i odsunął nas od jak najdalej. Do kryjówki weszło kilkanaście innych Wariantów Lokiego w tym jedna jego kopia. Jedyne różnice między nimi to był chełm który nosił ten drugi, a mój towarzysz nie posiadał go. Kolejną było spojrzenie, u jednego pełne kpiny, odrazy i wyższości, a u drugiego, mogłabym nawet powiedzieć, że nie pasujące do Lokiego. Było one łagodne, bez negatywnych emocji, spokojne, przynajmniej puki byłam obok. Kiedy przyjżałam się nowo przybyłym zauważyłam u każdego plakietkę z imieniem bożka Kłamstw.

- Ty draniu! Doprowadziłeś wilki do naszych drzwi. - Senior Loki był zdenerwowany, a ja złapałam Lokiego pod prawe ramię i ukryłam się trochę za nim. Oparłam czoło o jego plecy i wzięłam głęboki oddech.

" Za dużo Lokich, za dużo ludzi. Nienawidzę kiedy otacza mnie zbyt duża ilość ludzi."

Zaczynało mi się robić niedobrze przez "ścisk" panujący w pomieszczeniu.

- Wolimy węże od wilków. - stwierdził Prezydent Loki, bo na niego wygląda.

- Co za zaskoczenie. - powiedziałam cicho, ale oni i tak mnie usłyszeli. Popatrzyli na mnie dziwnie, zwłaszcza ten dowódca. Czułam jak Lokers spina się, a ja nie wiedziałam co jak się zachować. Znów byłam tą nastoletnią dziewczyną która nie wiedziała co ze sobą zrobić.

- Zjadłem oba. Umierają tak samo. - popatrzyłam trochę przestraszona na Kid Lokiego. Zdecydowanie Loki jakiego znam i Sylvie są tymi najnormalniejszymi Loki'sami.

- Przepraszam, mój suzerenie. - ciemnoskóry przystawił młot do gardła dzieciaka, a ja westchnęłam. Czemu Loki zawsze musi walczyć, nawet z samym sobą. - Zdradziłem cię, a teraz jestem królem. - wzruszył ramionami z uśmiechem, a to chyba nie spodobało się Prezydentowi.

- Co do tego... - i teraz reszta nowowprzybyłych wyciągnęła ostrza i inną broń białą.

- Nie możesz być poważny. - nie dowierzał ten który zdradził.

- Daj spokój. Czego oczekiwałeś?- widać było po przywódcy Lokich, że jest bardzo pewny siebie.

- To nie była okazja! - ten z młotkiem dalej się wykłucał. - Dałem ci naszą lokalizację. W zamian za schronienie i zaopatrzenie oddajesz mi swoją armię, a ja przejmuję tron. - mój przyjaciel zabrał swoją rękę z mojego uścisku i poprostu chwycił mnie w talii. Jednocześnie załamywał się nad głupotą swoich innych wersji.

- O tak. Niezbyt dobra okazja. A co z tym? Moja armia, mój tron. O tym. - i teraz jego armia wyciągnęła broń w kierunku Prezydenta. Zrobił zaskoczoną minę, a ja coraz bardziej miałam dość tego wszystkiego.

- Chodźmy już, chodźmy gdziekolwiek, ale jak najdalej od tego. - powiedziałam cicho, a mój towarzysz popatrzył na mnie smutno i przytulił mocniej.

- Pójdziemy, w końcu pójdziemy. Obiecuję. - uśmiechnęłam się słabo.

- Wy sprytne, dwulicowe gnidy. Mieliśmy umowę! - wysyczał przywódca.

- A czego ty się spodziewałeś? - prychnęłam i znów wszyscy patrzyli na mnie. - Każdy z was jest Lokim, zdradę macie zapisaną głęboko w DNA, choć zdarzają się wyjątki. - tą ostatnią część powiedziałam tak, że tylko Lokers obok mnie usłyszał co powiedziałam. Chyba wszyscy zauważyli AliLokiego który idzie w kierunku Lokiego Prezydenta.

- Dlaczego, do diabła jest tu Aligator? - krzyknął zirytowany.

- Jest Lokim! - krzyknął ten z młotkiem, Kid Loki i Senior. Nagle gad przyśpieszył i rzucił się na Prezydenta. Nie minęła minuta, a mężczyzna skończył bez ręki. Jak tylko popatrzył na miejsce gdzie powinna być, od razu zaczął krzyczeć jak kobieta. Kid Loki zabrał z ziemi AliLokiego, a między resztą zaczęła się walka, w której ani ja, ani Lokers nie braliśmy udziału. Zamiast tego próbowaliśmy dostać się do wejścia, by wyjść i nie narażać się na śmierć. Przez przypadek stanęliśmy na środku pomieszczenia i zakładając ręce na biodrach patrzyliśmy na tą bezsensowną walkę.

Anomalia i WariantOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz