Zacznijmy od tego, że przeżyłam poranek. No bo hej, wstałam!
Pierwszy dzień roku szkolnego zawsze był ciężki i ten nie zamierzał być wyjątkiem. Najpierw nie mogłam znaleźć krawata od szaty, bo podły sierściuch Nancy – tchórzofretka Timon – postanowił zrobić sobie z niego flagę. Nie chciało mi się za nim ganiać; strzelałam w niego Aguamenti, dopóki nie trafiłam i ten mokry szczur nie zostawił mojego krawata.
Potem było śniadanie. Nie dość, że skrzaty nie naszykowały mojego ulubionego serka pleśniowego, to jeszcze Archie rozlał na mnie szklankę soku dyniowego, bo przecież miał zespół niespokojnych rąk. Naprawdę nie miałam wtedy humoru, a pomarańczowa plama na mojej białej koszuli wcale mnie nie bawiła. Za to Brooksa już tak.
— Wyglądasz jak wkurzona dynia. Ej, masz już strój na Noc Duchów! Nie dziękuj.
— Zaraz ciebie wydrążę jak dynię.
Musiałam się więc wrócić i przebrać. Oh, no i zmierzyć z nafochaną fretką. Na szczęście Timon nie wpadł na pomysł, by zrobić z mojej koszuli parasol. W innym razie ja zrobiłabym z niego brzydki szalik.
Ostatnią wtopą tamtego dnia było spóźnienie się na pierwszą lekcje Transmutacji. Nie planowałam tego. Sama nie nienawidziłam spóźnialskich, a moje spóźnienie było zhańbieniem mojego honoru. Idąc jednym z korytarzy usłyszałam jednak, jak jakiś skunks z Hufflepuffu wymyśla na mojego brata, więc znów musiałam użyć Aguamenti. Zaślepiona wściekłością machnęłam różdżką o raz za dużo. Zaklęcie odbiło się od metalowej zbroi, korytarz przeciął błysk, bym ostatecznie skończyła mokra jak Syriusz pewnej deszczowej nocy, gdy pijany wył do księżyca. Najlepsze, że wcale nie przemienił się w psa.
Każde wspomnienie o chłopaku wypalało w moim sercu kolejną dziurę.
Przynajmniej tamtego dnia nie musiałam go oglądać. Czułam, że gdybym tylko go zobaczyła, rozpłakałabym się jak beksa, a potem go sprała.
Ja za to kolejny raz musiałam się przebrać. Wszystko przebrać. A – jak się potem okazało – z moich francuskich pantofelków Timon zrobił sobie kuwetę.
Miał nosa gryzoń, że akurat się schował. Inaczej byłby wycieraczką.
A to był dopiero poniedziałek.
···
Następny dzień zaczęliśmy Eliksirami łączonymi z Gryfonami. Oznaczało to nie tylko, że już od samego rana musiałam wysilić wszystkie szare komórki, bo do Eliksirów miałam dwie lewe ręce, ale też to, że musiałam znosić obecność Syriusza.
Nie zapomniałam jego słów. W losowych porach dnia przypominały mi o sobie, obijając się echem w mojej głowie, jakbym za lekkiego kopa w dupę jeszcze dostała. Nie gadaliśmy raptem dzień, a ja już tęskniłam. Za jego docinkami, moim pleceniem mu warkoczyków, naszymi wspólnymi posiadówkami z ekipą. Oczywiście, James, Remus oraz Peter dalej ze mną rozmawiali. Musieli się jednak klonować, aby wspierać nas oboje.
Mimo tego, że usychałam na wiór z tęsknoty, nie mogłam Syriuszowi tak po prostu wybaczyć. Furia mnie dopadała, gdy sobie przypominałam, że oskarżył mnie o współpracę ze Śmierciożercami. Potem płakałam; zadręczała mnie myśl, że chłopak mi nie ufał. Moje serce już i tak było w strzępach, ale myśl ta targała je jeszcze bardziej.
Więc czekałam na jego ruch.
A jednym ruchem Syriusza na wspólnej lekcji Eliksirów było wypalanie mi dziury w karku.
Siedziałam z Nancy w przedniej ławce, a on z Jamesem gdzieś z tyłu. Pierwszy raz był tak cichy na jakiejkolwiek lekcji. A Huncwoci lubili być głośni. Słyszałam chrapanie Petera, mamrotanie receptury przez Remusa oraz ciągłe pssst Jamesa, który próbował zwrócić uwagę Lily. Syriusza natomiast tylko czułam. To było cholernie niekomfortowe.
CZYTASZ
Taniec Śmierci • Regulus Black HP
FanfictionCzujesz to deptanie po palcach i ten zimny oddech na policzku? To śmierć. Prowadzi nas na parkiecie, tuląc w ciasnym tańcu. Nikt nie wie, które z nas pomyli krok i potknie się jako pierwszy. Obyśmy to nie byli my. A teraz muzyka! • harry potter - ER...