15 | Mamo! Huncwoci znowu żartują!

2.1K 121 433
                                    

SYRIUSZ

Wreszcie się ogoliłem.

Tylko z gęby, bo sierść pod pachą czy na sześciopaku, który oczywiście miałem, była oznaką mojego męstwa. Nie, żebym był od razu futrzastą wielką stopą. Po pierwsze – to Peter miał giry tak wielkie, że mógłby nosić kajaki zamiast butów. Po drugie – byłem zarośnięty tam, gdzie powinienem być. I nad każdym włoskiem miałem kontrolę. Dowodem były moje włosy na głowie.

Luniek jednak powiedział, że te na mordzie to już za dużo. Rogacz i Glizdek go poparli, jebani zdrajcy, więc nie miałem zbyt wiele do gadania. Choć!... choć na początku nie chciałem ich słuchać. Z nas czterech nosiłem się najlepiej i wiedziałem, co podoba się ludziom. Widział mi się styl na seksownego drwala.

Ale potem wysunęli ciężkie działo w postaci Wills, która nie lubiła zarostu.

Zajmowałem łazienkę przez godzinę, aby zgolić każdy włosek z buzi.

— Zadowoleni? — rzuciłem po opuszczeniu łazienki.

Remus i Peter unieśli głowy. Od rana ryli nosami w książkach, bo Glizdogon miał do zaliczenia test, chyba z Transmutacji. Bawiło mnie, że typ w pół roku opanował jedną z najtrudniejszych umiejętności magicznych, którą później wykorzystywał w przemienianie się w tłustego szczura, a nie potrafił transmutować świnki morskiej w skarbonkę. Tym sposobem sprawdzała się moja teoria, że Glizduś miał szczurzy móżdżek nawet w ludzkiej postaci. Nie mnie jednak było go osądzać.

Kto by wtedy pomyślał, że będzie bardziej cwany niż myśleliśmy.

Chłopaki pokiwali głowami w tym samym momencie.

— Wreszcie nie wyglądasz jak menel spod Świńskiego Łba — Peter pokazał mi kciuka do góry.

— Rzeczywiście się postarałeś — pochwalił Remus.

Machnąłem na to ręką. Kładąc się jednak na łóżku, ucieszyłem się, że widać było moje starania. Chciałem się postarać. Te myśli pojawiły się w mojej głowie w tej samej chwili, w której mój wzrok padł na wiszącą nad łóżkiem ramkę w kształcie drzewka.

Na swoje urodziny dostałem mnóstwo wystrzałowych prezentów. Na przykład imprezę zorganizowaną przez chłopaków, o której Hogwart gadał przez kolejne kilka dni. Nigdy nie jadłem lepszego tortu, upieczonego przez Marlenę, który zmieniał smak z każdym następnym gryzem. Raz czekolada, potem maliny, masło orzechowe, lody ciasteczkowe, snickers i ognista, czyli najlepszy smak. Mugolskie piwo od Lily to też był świetny pomysł. Choć wyżłobaliśmy je w dzień. I tak dalej. Gacie w kości od Franka były odjechane i cieplusie. Ciężko w takich czasach o dobre gatki.

Ale to właśnie prezent od Wills podobał mi się najbardziej.

Lubiłem patrzyć na nasze zdjęcia. Częściej gapiłem się na nią niż na siebie, bo ona zawsze przyciągała wzrok, nieważne w jakiej postaci. Prawdziwa, kartonowa, pikselowa – za każdym razem jej widok sprawiał, że miałem ochotę tu i teraz zacząć merdać ogonem i ślinić się po pępek.

Gdyby ktoś zapytałby się mnie o moment, w którym zachorowałem na willomanię, odpowiedziałbym prosto: guzik, nie wiem. Po prostu w pewnym momencie zacząłem porównywać do niej każdą kobietę, z którą aktualnie przebywałam, bo nagle wydała mi się niewystarczająca. Potem całkiem straciłem zainteresowanie innymi. Najpierw pomyślałem, że umieram bądź nadchodzi koniec świata, ale gdy obok pojawiła się Wills... świat jakby ożył nieskończoną ilością barw, paletą całej tęczy, a przecież nic wtedy nie brałem. Poważnie! Po prostu... cholera, no to do niej zamachało moje serce, które dotąd było jakieś superhiperturboekstra ruchliwe.

Taniec Śmierci • Regulus Black HPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz