Rozdział 37-O czym Ty mówisz

71 4 11
                                    

*Zboro*

Ledwo się obudziłem i leżałem ledwo przytomny na łóżku. Chwilę później Cody wlazł mi do pokoju...  

·Piotruś... Wstawaj, proszę...
>Nie chcę...
·Proszę...
>Nie... To przez Ciebie mój drogi jestem w takim stanie...
·Nie przesadzaj. Nie jest tak źle...
>Nie jest?!
Lepiej przynieś mi miskę albo na Ciebie narzygam...
·Już Ci przynoszę, Pimpuś...

Po prostu musiał, chyba na złość mi zrobić i to dodać na końcu... Można go prosić, by raczej mówił mi Piotrek lub "Zboro". Do tego, że ktoś mówi na mnie "Pimpek" to przywykłem raczej u fanów oraz siostry Miłosza.
Przyniósł mi ją, a ja go lekko strzeliłem- chwilę później korzystałem już z miski.
Chociaż tyle dobrego...
Nie pamiętam prawie nic z wczoraj i nie mam pojęcia, która teraz jest godzina. Oraz jakim cudem on wstał przede mną.

·To jak kochany? Wstawaj...
>Spadaj...
·Arleta chcę się z Tobą widzieć, więc wstawaj i się szybko ubieraj.
>Jesteś pewny, że ze mną?
·Gdyby nie chciała to, by nie stała za drzwiami...
>Co?!

Zerwałem się z łóżka, pościeliłem je szybko i złapałem jakieś ubrania.
Wiem, że ona ma narzeczonego oraz dziecko, ale dawno ze mną nie rozmawiała- czułem wręcz, że mnie unika... Że za mną nie przepada, ale najwyraźniej tak nie jest.
Po chwili byłem gotowy, a dokładniej odstawiony, prawie całkiem (brakuje mi tylko jakiejś koszulki, ale walić to, mogę jej pokazać klatę) mimo to zdecydowałem, że nie dam jej dłużej czekać. Wywaliłem Codsona z pokoju i wyszedłem do niej- szczerze się bałem, że Piotrek kłamał i chciał mi wyciąć jakiś numer po, którym dokuczały mi przez rok. Ale ona na prawdę na mnie tam czekała, wpuściłem ją do środka. Gdy weszła zamknąłem drzwi...
Starałem się mówić normalnie.

>Coś się stało?
~Nie. To, że mam narzeczonego nie oznacza chyba, że nie mogę się spotkać z przyjaciółmi i z nimi rozmawiać.
>Racja, przepraszam ko... Arleciu...
~Piotrek...
>Chcesz wyjść gdzieś ze mną wieczorem?
~...
W sumie to czemu nie...
>To super, ubierz się ładnie, o 19.00 przed domem się widzimy.
~Ok...

Wyszła... Co ze mnie za baran, zapomniałem zapytać co chciała powiedzieć. Trudno, później to nadrobię... Teraz muszę się wyszykować- mam gdzieś, że jest dopiero 15.00.



*Arleta*

Wyszłam z pokoju Piotrka i udałam się od razu do kuchni, by zrobić obiad. Dzisiaj ja będę gotować...
Mam nadzieję, że nikt mnie nie widział jak z tamtąd wychodziłam...
Znaczy Cody wiedział, że tam jestem. Ale lepiej oby nikt inny nie- szczególnie, że tylko rozmawialiśmy, a oni będą się doszukiwać romansu.
Zaczęłam robić dla odmiany racuchy z jabłkami, po chwili przybiegli do mnie Miki z Cywilem- zawsze to robią jak gotuję. Liczą, że dostaną jakiś smakołyk i czasami dostają.
Chłopaków zapach smażonych racuchów szybko przygnał. Ach te chłopy...

~Wojtek!!!
Zostaw. Zaraz dostaniesz.
±Oj no dobra...

Usiadł tam gdzie zawsze i zrezygnował z pomysłu podbierania jedzenia- tym bardziej z patelni. Jaki on jest niecierpliwy... Po chwili zaczęłam nakrywać do stołu.

-Pomóc Ci kochanie?
~Nie trzeba...
Siadaj i tak już kończę.
-Jesteś pewna?
~Tak...

Przynajmniej chociaż ten się od razu słucha, no prawie od razu. I nie zawsze, ale już trochę częściej.
Postawiłam już dodatki- Wojtek chyba liczył, że postawię najpierw racuchy, a jak się odwrócę to on zgarnie połowę dla siebie. Było to widać po jego oczach... W końcu postawiłam przed nimi racuchy, Wojtas zrobił wielkie i słodkie oczy, gdy kiwnełam głową uśmiechnął się od ucha do ucha, i zaczął sobie nakładać.





*Konrad*

Postawiła przed nami jedzenie i chwilę później zajęła miejsce obok mnie- jakoś u nas się już tak przyjęło, że zawsze siadamy w tych samych miejscach. No prawie zawsze, ale często.
Obiad jest przepyszny, chyba chcę poślubić właściwą dziewczynę...
Na początku byłem dla niej wredny, nieprzyjemny, oschły... Ale gdyby nie to i, że zaczęli nas przez to częściej razem zostawiać nigdy bym nie zaczął patrzeć na nią inaczej- z początku wydawała mi się pewnego rodzaju zagrożeniem. Wiedziałem wcześniej o planie Miłosza i bałem się, że przez nią stracę przyjaciela- teraz wiem, że to w pewnym sensie wzmocniło więzi między nami wszystkimi. I w dodatku będę się żenić, właśnie z nią. Trochę późno przyznałem się do miłości, natomiast bardzo szybko oświadczyłem i czuję, że jeszcze mi to na dobre wyjdzie.
Po posiłku Ania poprosiła mnie na słowo, podobno coś ważnego, wyszliśmy więc do ogrodu. W tym domu to bardziej Mani się nim zajmuje, co się dziwić on go kupił... Ja natomiast zawsze pomagałem dziadkom i rodzicom w ich ogrodach, później przejąłem całkowicie opiekę na dziadkowym ogródkiem- dalej to robię oraz zdarzy mi się pomóc Miłoszowi tutaj... Ale mniejsza z tym teraz...

-Co jest takie ważne?
≈Lubię Cię i nie chcę ranić...
Ale na Twoim miejscu radziłabym Ci pilnować bardziej ukochanej oraz Piotrka, w sensie Zbora.
-Niby dlaczego?
≈Widziałam ich dzisiaj rano razem. W jego pokoju... Co jeśli mają romans? I na przykład dziecko jest jego, a nie Twoje?
-Przestań pierdolić głupoty. I dziękuję, że tak dbasz o mnie i moje szczęście. Ale lepiej idź i się zajmij Wojtkiem.

Nie wytrzymałem i się lekko wyrzyłem na dziewczynie, ona się natomiast trochę mnie przestraszyła i gdy to mówiłem cofnęła się o kilka kroków. A chwilę później uciekała w stronę wejścia od domu, próbując nie płakać...
Nie chciałem jej kurwa wystraszyć, na pewno nie w takim stopniu.
Wróciłem do domu, a Wojtas natychmiast zmierzył mnie groźnym spojrzeniem, próbując jednocześnie ją uspokoić- nie zwracałem na to uwagi.

-Arleta, chodź ze mną.
Teraz.

Wyszliśmy przed dom, ale i ją zabrałem do ogrodu- ze względu na jej braci.

-Czy to prawda, że po powrocie byłaś u Zborka w pokoju razem z nim?
~O co Ci chodzi? Zazdrosny jesteś?
-Odpowiadaj. -warknąłem wkurzony
~Tak, byłam.
-Po co? Zdradzasz mnie i dziecko jest jego?!
~Zaprzyjaźniłam się z nim i chyba mogę rozmawiać też z kimś innym niż tylko Ty i Miłosz!!!

Ona również zalała się łzami i wbiegła do domu. Gratulacje baranie, zraziłeś do siebie nawet narzeczoną...
Gdy tylko wyszedłem Miłosz chciał przygwoździć mnie do ściany.
Wojtek w ostatniej chwili go złapał. Byłem mu po części za to wdzięczny.
Ale tylko trochę- bo wiem, że sam by mnie teraz z chęcią rozszarpał. Tak jak Mani teraz chce.
Poszedłem na górę, chciałem do niej wejść i ją przeprosić za to, byłem dla niej oschły. Jednak to nie wyszło i dostałem po głowie butem- trochę boli, ale zasłużyłem sobie.
Wyszedłem bez słowa z domu...

Zaginiony brat <Felivers>Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz