— Po raz ostatni, Damon. Nic mi nie jest! Tak, nie potrzebuję twojego szturmu do rezydencji i misji ratunkowej— Lyanna wtuliła się w swoją bladofioletową kołdrę, trzymając telefon przy uchu i popijając kawę.
— Nic na to nie poradzę. Moja Lexi utknęła ze swoim zrażonym rodzeństwem. Skoro mowa o rodzeństwie, to czy wszyscy się obudzili?
Heretyczka przewróciła oczami. Czasami Damon przekomarzał się z nią, że była dla niego Lexi ( najlepszą przyjaciółką ).
— Tak...to odświeżające. To znaczy, minęło tysiąc lat, odkąd nasza szóstka była w tym samym pomieszczeniu — Lyanna odpowiedziała zgodnie z prawdą. Ostatniej nocy rozmawiali krótko, zanim wymyśliła jakąś wymówkę o tym, jak bardzo jest 'zmęczona' i poszli spać. — Słuchaj, moja matka przyjęła zasadę, by nie karmić ani nie krzywdzić miejscowych. Dotyczy to również Eleny, więc jest bezpieczna. Nie sądzę jednak, by Rebekah zamierzała to uszanować. Przy okazji, nie mogę uwierzyć, że mnie okłamałeś, Damon. Rebekah nie zasłużyła na to, by ją zasztyletować. Miała przeżyć noc swojego życia.
Na drugiej linii Damon jęknął, zdając sobie sprawę, że nie uda mu się tego uniknąć. — Wiem...przepraszam, ale Rebekah kocha swojego brata mimo wszystko. Wiesz? A ja gdzieś w swoim sercu wiem, że ty również. Co mi zupełnie odpowiada, ale Lyanna, dlaczego mu wybaczyć?
— Nigdy nie powiedziałam, że mu wybaczyłam. Nie ma nawet jaj, żeby przeprosić. Jeśli w ogóle, to przyznam się do winy, że się wtrącam. Ale nie mogłam pozwolić na śmierć jednego z moich najlepszych przyjaciół. Katherine zasługiwała na coś lepszego. Kat została wyrzucona przez własną rodzinę i zmuszona do przetrwania na własną rękę, ponieważ urodziła dziecko pozamałżeńskie.
Pukanie do drzwi zaalarmowało ich obu. — Hej, muszę iść... — Lyanna odłożyła słuchawkę i schowała telefon pod poduszkę. Drzwi otworzyły się, aby ujawnić Rebekę ze skrzyżowanymi ramionami.