Nie ma nic.
Tylko nieznośny szmer telewizora zastępuje ciszę. Zamykam za sobą drzwi, makijaż już zmyty z twarzy, mogą opaść emocje. Siadam w tym moim świecie pozornie bezpieczna, co mi tu może grozić? Nic, bo nic już nie ma.
Nie ma miłości. Co to jest miłość? Nie wiem. Nie spotkałam się z nią nigdy, choć tak wiele dat spotkania ustaliłyśmy. Raczej się nie zaprzyjaźnimy, bo o przyjaźni także wiem niewiele.
Ale boli. Ta pustka w człowieku, to już nawet nie jest dół, mam kanion. I ciągle szukam. Szlag by trafił mnie i to wszystko wokół.
Szukam mojego Zasiedmiogórogrodu, Nibylandii. Szukam. Tam może czołgi jadą po oczach i kaktusy wyrastają na rękach, może tam sójka co roku dolatuje za morze, może śpiąca królewna jest na prochach nasennych i wszystko po prostu zdaje się łatwiejsze.
Może jeszcze znajdę i Ciebie, w końcu odchodząc mówisz, że nie chcesz pisać, o rozmowie nic nie ma. Może to "nie myśl, że już Cię nie kocham, czy coś", jest szczere. Może "czy coś" jeszcze utrzyma mnie przy życiu, przecież łatwo jest uwierzyć w "czy coś". To jest najzwyczajniejsze w świecie, tylko się wierzy i już. I wylewa się po nocy miliony łez, a potem sen nie przychodzi. Kurtyna opada, wszyscy schodzą ze sceny, a ja zostaję w tym akcie desperacji porzucona, zostawiona sama sobie i leżę machając rękami, jakbym się chciała chwycić brzytwy. Ale nawet jej nikt mi już nie poda.
Zdaje sobie sprawę z tej brutalnej prawdy, że Ty nigdy nie będziesz tym właściwym. Że choć będę mówić, że jesteś mój, nigdy się moim nie staniesz. Że nie będziemy mogli pójść razem gdzieś, by nic nie robić. Że nigdy nie staniemy razem na krawędzi, by zobaczyć, które z nas pierwsze spadnie i czy drugie je złapie. Że nigdy nie uda nam się tak zwyczajnie chwycić za ręce i powiedzieć sobie prosto, bez kręcenia, że nam na sobie zależy.
A zależy nam cholernie, to wiem na pewno.
I jadąc gdzieś do rodziny muszę sobie uświadomić, jak wiele mi o Tobie przypomina. I rozglądam się w popłochu po szybach skropionych deszczem. Niebo płacze, ja też będę. Rzeka w dole, to by było dla nas idealne miejsce. Moglibyśmy tu spędzać godziny patrząc w wodę. Albo dworzec, na dworcu mielibyśmy sobie tak wiele do powiedzenia. Znów wymyślilibyśmy historię o ludziach z walizkami. Najciekawsza powstałaby o tej uroczej rudej dziewczynie obciętej na jeża, z dziwnym kolczykiem w uchu. Jej wielki, niebieski sweter opada na długą spódnicę w kwiaty.
"Myślisz, że ucieka przed czymś?" Zapytałabym Cię pewnie, a Ty z uśmiechem odpowiedziałbyś mi mimochodem, myśląc o czymś zupełnie innym i wpatrując się w dal.
Takiego Cię uwielbiam, wiesz?
Te wielkie oczy inteligentnie patrzące na wszystko i wszystkich. Te wystające kości policzkowe. Ten uśmiech przebijający kolejne warstwy umysłu.
"Niczego nie rozumiesz" to mogę usłyszeć, bo czasy, gdy byliśmy gotowi za siebie zginąć, już minęły.
Żal mi samej siebie, że tak się zagłębiam w przeszłości. Okres małej, grzecznej dziewczynki już minął, co ze mną jest?
Co mam mówić, kiedy z kimś rozmawiam?
Co mam zrobić, kiedy mnie zostawiasz?
Gdzie mam kroczyć, gdzie mam patrzeć?
Kiedy nic nie widzą moje oczy własne?
Siedzę i płaczę, aż wstyd się przyznać.
Wszędzie gdzie nie spojrzę, Twoja podobizna.
Moja myśl nie chce Cię ode mnie wygnać.
Wybacz.
Czy ja się od Ciebie uzależniłam? Czy to w ogóle jest możliwe, by człowiek tak się do kogoś przywiązał, by szukał go w tłumie? Czy to normalne, że na myśl o Tobie trzęsą mi się ręce? Odpowiedz, przecież wiesz najlepiej, jak to jest.
Miej odwagę stanąć przede mną tak, jak we śnie. Wziąć moją twarz w dłonie i powiedzieć, czego oczekujesz. To może być czysty układ, ja i Ty, nic więcej.
Możemy się rozstać raz na zawsze. Teraz. Przecież wciąż czekamy na koniec. Takie błogie miesiące, tygodnie, dni, które odliczamy do lipca. Oboje wiemy, że ten czas zleci szybko, tak jak nasz czas spędzony ze sobą. I oboje udajemy, że nie widzimy jak to czekanie nas rani.
"Szanujemy swoją prywatność"
Tak to ostatnio określiła jakaś polonistka wypowiadająca się na temat lektury o przyjaźni. I, jak słusznie stwierdziła, nie ma czegoś takiego. Albo jesteśmy przyjaciółmi i wchodzimy w swoje życie z buciorami, by wyjeść sobie zawartość lodówki, albo mówmy o sobie, jak o znajomych. Nie ma ustępstw, to jest jak jakiś pieprzony kodeks drogowy, jeśli się nie zastosujesz to zabiorą Ci prawko i po wszystkim. Ale musisz stosować się z głową, bo ulice są pełne absurdów.
I jeśli nie potrafisz zrozumieć reguł życia, to po co żyjesz? Musimy być twardzi, niezależni, niepokonani.
Razem
Nie osobno.
Musimy dać sobie z siebie jak najwięcej, by odejść potem z klasą i wielkim kawałem mięcha w garści. By wiedzieć, że nawzajem wyrwiemy sobie serca, by się nimi podzielić. Żeby żyć w przeświadczeniu, że już nie dało być bliżej niż byliśmy.
Umrzyjmy razem.