Siedziałam na spotkaniu, niesamowicie skupiona na tym, co prowadzący ma mi do powiedzenia. Napisałeś wtedy
"Chyba go zabiłem, przyjdź, błagam".
Rzuciłam tylko, że mam pilne sprawy rodzinne i wybiegłam w pośpiechu ze łzami w oczach. Stuk moich obcasów o chodnik mógł obudzić całe miasto, a ja biegłam, bo bałam się o Ciebie strasznie.
Po kilku minutach dotarłam na miejsce i zobaczyłam Cię drżącego, zapłakanego, z twarzą schowaną w kapturze szarej bluzy. Rzuciłam się na Ciebie, chcąc przytulić najmocniej jak potrafię.
Odepchnąłeś mnie.
Spuściłam wzrok. Zabolało.
-Możemy pogadać?- zapytałeś słabo, ruszając w jakimś kierunku. Kiwnęłam słabo głową.
Powiedziałeś mi wszystko po kolei.
O niej. O dziewczynie, która prawdopodobnie nosiła pod sercem Twoje dziecko.
Przyjęłam to dość spokojnie, jak na mnie, oczywiście.
Przeszedłeś dalej przez spotkanie z chłopakiem, który ją bardzo skrzywdził i o tym, jak bardzo byłeś zły.
Gniew wybierał we mnie i bałam się, że zaraz wybuchnę.
Biliście się.
Ja nie potrafię sobie nadal tego wyobrazić. Ty, drobny, bezsilny, walczący z kimkolwiek.
Mówisz, że czymś Cię uderzył, a ja zatrzymuję się speszona.
Jak to straciłeś przytomność?!Naćpaliście go, jakie to do was podobne. Miało wyglądać na przedawkowanie, jasne. Ciekawe czy jej tatuś - policjant, który go od was zabierał, łatwo się wytłumaczył.
-Ona się zabiła- mówisz bez żadnych uczuć i już zupełnie nic nie rozumiem.
Natłok myśli, szeptów w mojej głowie.
Siadamy tam gdzie zwykle. Zdejmujesz kurtkę i kładziesz ją na ziemi. Chwilę patrzymy w gwiazdy.
Nagle podniosłeś bluzę, potem bluzkę i trzymając moją dłoń, przejechałeś nią po swoich żebrach.
Bandaż przyklejony taśmą izolacyjną.
Nie spodziewałam się, że jesteś takim idiotą.
-Chyba są połamane, boli trochę, bo jedno się wbija w płuco.
-Idź do lekarza, natychmiast- wydaje mi się, że krzyczę, jednak mój głos jest cichszy niż szept.-Dziękuję, że jesteś- przytulasz mnie z uśmiechem i odchodzisz.
Zwyczajnie mnie kurwa zostawiasz samą.
W tej ciemnej puste.
Zatęsknisz, gdy zniknę?