𝗥𝗼𝘇𝗱𝘇𝗶𝗮𝗹 𝗫𝗜𝗩

1.5K 139 15
                                    

- Przeanalizowałem dokumenty policyjne, które dostałem i no... jest grubo. Wszystko wskazuje na twoją winność. Jakby serio nie widziałem nigdy tak pewnej sprawy. Odciski na narzędziu zbrodni, broń w szafce nocnej i tak dalej. Nie ma tylko motywu - tłumaczył Kui, który przyszedł do Montanhy tuż z rana.

Na początku Gregory z przyzwyczajenia myślał, że to Erwin zapukał do jego drzwi, gdy kończył śniadanie. Oczywiście wpuścił starszego mężczyznę, który wyglądał jakby nie spał całą noc. Co najpewniej było prawdą, lecz nie zapytał go o to.

- Jaka broń? - zapytał zdziwiony Grzechu, zmywając brudne naczynia.

- No twoja broń. Została znaleziona w szafce nocnej - odpowiedział Kui, upewniając się, czy mówi prawdę. W ręce miał tę samą teczkę co wczoraj, lecz dzisiaj była jeszcze bardziej obłożona, najpewniej jakimś jego notatkami.

- Ale ja tej nocy nie brałem broni... tak mi się wydaje - wahał się Montanha. W końcu nie pamiętał wszystkiego, może on naprawdę zabrał tę broń? - Nie ważne. Najwyraźniej zabrałem ją ze sobą.

- Na dodatek coś, o co musimy się bardzo martwić to, że na plaży w pobliżu twojego samochodu znaleźli telefon. To twój prawda? - poinformował Kui i spojrzał znad kartek na niego.

- Kurwa... Tak to najpewniej mój, myślałem, że dobrze się go pozbyłem. Erwin mi wtedy tal poradził. - Jak dalekie to wspomnienie mu się wydawało, kiedy pastor przyjechał mu pomóc bez zbędnych pytań.

- Napisali w raporcie, że jest w strasznym stanie i wątpią, że uda się z niego coś odzyskać, ale zawsze jest szansa. Czy mogą się czegoś ważnego dowiedzieć z telefonu? - wypytywał Kui.

- Raczej nie... chociaż zadzwoniłem do Erwina. Mogą go znowu oskarżać o współpracę ze mną, kurde. Ale resztę nie mam nic do ukrycia, bo to nie ja zabiłem Mię - rzekł Gregory, opierając się o blat.

- Dobra, da się to jakoś łatwo wytłumaczyć, no, jeżeli jednak uda im się odzyskać cokolwiek z telefonu. A masz jakiekolwiek podejrzenia dotyczące osoby, która mogła ją zamordować? No bo każdy trop prowadzi na twoją winę i musimy mieć jakiegoś innego podejrzanego.

Montanha zaczął się zastanawiać. Kto mógł chcieć śmierci Mii. Nie słyszał, żeby kobieta miała jakichkolwiek wrogów. Oczywiście, że Erwin za nią nie przepadał, ale to, przecież nie mógł być on... Miała jakieś mniejsze konflikty z przestępcami, lecz żaden nie dłużył się, aż tak, żeby ktoś chciał ją zamordować.

- Sprawdzali też jej komórkę i nic nie znaleźli podejrzanego - dodał Kui, gdy Gregory nie chciał mu odpowiedzieć - W ciągu dwudziestu czterech godzin przed śmiercią pisała z tobą, Lily Swallow i Sussane Shelby. Były to przyjacielskie rozmowy i w konwersacjach nie ma nic podejrzanego.

- Szczerze nie mam pojęcia - wtrącił się Grzechu - Może to ktoś z jej przeszłości, kiedy służyła w innym mieście, ale pracowała tam Lily, więc może ona coś wie.

- Z jej zeznań wynika, że widziała cię rano w łóżku tuż obok niej z zakrwawionym nożem w ręce i upiera się, że musisz to być ty. Na dodatek mówi, że ostatnio często się kłóciliście i się nie dogadywaliście. Podaje jakiś większych rabusiów z tamtego miasta, lecz żaden z nich nie zawitał do Los Santos.

Zrobiło mu się niedobrze, gdy Kui opisywał miejsce zdarzenia. Wystarczyło mu to, że codziennie w koszmarach widział tą samą scenę. Czasami nawet w snach wbijał jej nóż prosto w klatkę piersiową i nic nie mógł zrobić. Usilnie próbował ją ratować, jednak nigdy to nie wychodziło. Po kolei wszyscy przychodzili, aby nazywać go mordercą. Wszyscy jego bliscy oskarżali go o to morderstwo...

Gregory machnął głową, chcąc zapomnieć przynajmniej przez chwilę o tym koszmarze. Był też wściekły na to, jak Lily oszukała wszystkich. Zawsze za nią nie przepadał, ale była koleżanką Mii i musiał być dla niej miły. Choć bardzo nie lubił, jak próbowała się "wcisnąć" w ich związek i krytykować ich relacji. Mówiła, że robi to dla dobra Mii, jednak on uważał to za wsciubanie nosa tam gdzie nie trzeba było.

Z Mią czasami się kłócili, ale bez przesady, że non stop. Poza tym był zdania, że czasami kłótnie są ważne w związku. No ale Lily, przecież wiedziała lepiej...

- Na dodatek przejrzeli twoje mieszkanie i jestem zdziwiony, bo znaleźli... pierścionek zaręczynowy?! - zdziwił się Kui, pokazując zdjęcie, który przedstawiał wcześniej wspomniany przedmiot.

- Już rozmawiałem o tym z Erwinem... - mruknął Montanha - To jest pierścionek mojej byłej żony, która mi go oddała, gdy się rozstaliśmy. Zapomniałem już nawet o jego istnieniu. I nie, nie był on dla Mii - powiedział wszystko to samo co pastorowi.

- Wydaję mi się, że lepiej jakbyś mówił, że był to dla niej. Erwin zeznał, że się poklociliście, bo powiedziałeś, że chcesz się oświadczyć, a oni przez te dwa dowody w to uwierzyli. Więc mamy coś na twoją niewinność - oznajmił mężczyzna, chowając z powrotem kartkę.

Gregory spuścił głowę zamyślony. Nie miał zamiaru się jej oświadczać, a na pewno nie wtedy, kiedy ich związek był tak niepewny i na wczesnym etapie. Poza tym nie chciał się tak z tym spieszyć, jak z Rebeccą. Chciał tę decyzję przemyśleć, żeby nie popełnić żadnego błędu. Chociaż teraz to już nie było ważne...

- No i to raczej wszystko, bo na razie ciebie szukają po więcej informacji. A i jeszcze przez tę akcję z Hankiem wiedzą, że z kimś współpracujesz, ale nie wiedzą konkretnie - zakończył Kui - Masz jakieś jeszcze pytania?

- Czy mają jeszcze podejrzenia do innych osób? Czy tylko ja jestem, tym "mordercą"? - spytał Montanha.

- Nie, tylko ty... - odpowiedział szybko Kui.

Wszystko wskazywało na niego, a oni nie mieli, jak to podważyć. Przez tę całą narrację Gregory zaczynał powoli wierzyć w swoją winność. Może to on ją serio zamordował? Nie, nie mógł o tym myśleć...

Po wyjściu Kuia, który obiecał mu, że uruchomi więcej kontaktów i się czegoś dowie, został sam. Nie mógł nigdzie wyjść ani nic zrobić. Siedział w małym pomieszczeniu, znudzony.

Zazwyczaj o tej godzinie był już u niego Erwin, z którym spędzał czas, ale nie zapowiadało się na jego pojawienie.

Montanha był już zmęczony siedzeniem na dupie, więc wyszedł z mieszkania, żeby przejrzeć resztę budynku. Wcześniej nie miał na to czasu, a wolał wiedzieć co, gdzie się znajduje lub ewentualną drogę ucieczki, gdy przyjdzie na to potrzeba.

Otworzył drzwi do mieszkania obok. Miało takie same wymiary jak jego tylko, że całkowicie puste. Trzasnął drzwiami i wszedł do następnego. Za to te wyglądało, jakby przeszedł tędy huragan. Szafki rozwalone, stół połamany na pół, a kanapa podziurawiona i cała zniszczona. Podszedł do wybitego okna i spojrzał na świat na zewnątrz. Pogoda była okropna, niebo było pochmurne i padał ulewny deszcz.

Westchnął ociężale i ruszył do kolejnego mieszkania. Te również było rozwalone, na dodatek miało wielką dziurę w lewej ścianie, prowadzące do następnego pomieszczenia. W tym miejscu dach przeciekał i wszędzie było mokro. Wcisnął się przez dziurę i znalazł się w kolejnym pokoju.

Otworzył szeroko buzię, widząc wielkie graffiti znajdujące się na trzech ścianach. Nie wiadome było gdzie spojrzeć, bo cały mural opowiadał kilka historii. Byli tu mechanicy naprawiający samochody, policję goniącą jakiś samochód, nawet zauważył siebie za kierownicą swojej ukochanej Corvetty!

Spojrzał na lewo, gdzie był zakon razem z uśmiechniętym pastorem i dwoma zakonnikami, Sanem i Dią. Uśmiechnął się na to wspomnienie. Pamiętał cotygodniowe mszę, jak jeszcze udawali zakon. Teraz wszyscy nie kryli się, że są przestępcami.

Spojrzał nieco wyżej i zauważył Hanka w radiowozie razem z Potato, obok Burger Shota. Trochę dalej stał Dia z Landrynami i uśmiechali się w jego stronę. Tyle tu było historii...

Tylko kto to zrobił? Gregory zauważył obok na podłodze kilka puszek farby, wszystko wyglądało na w miarę świeże. Nagle zmroziło mu krew.

A co jak ta osoba wie, że tu jest i zgłosi to na policję. A co jak już to zgłosiła? Rozejrzał się zdezorientowany, musiał to jak najszybciej komuś to zgłosić. Wyciągnął telefon, ale się zawahał. Przypomniał sobie, jak Dia mu kiedyś powiedział, że pojawiają się tu jacyś ludzie i że ma się tym nie przejmować. Ale może lepiej jakby to zgłosił?

Tak zaczął rozmyślać, że nie usłyszał osoby, która weszła do pokoju. Był to mężczyzna z czarnymi włosami do ramion i zarostem z wąsem. Ogółem jego czarne ubrania były wszędzie pobrudzone farbą. Miał luźne robotnicze spodnie, t-shirt i skórzaną kurtką.

- Dzień dobry?... - przywitał się niepewnie nieznajomy, na co Grzesiu, aż podskoczył i automatycznie wyciągnął pistolet wycelowany w mężczyznę - Ej spokojnie! - krzyknął przestraszony i podniósł ręce do góry.

- Banksy Xylaxini? - zapytał niepewnie Gregory. Widział nie jeden jego plakat lub art, lecz nigdy nie miał z nim żadnego większego kontaktu.

- Tak to ja panie Montanha. Możesz opuścić broń i przestać we mnie celować? - odpowiedział mężczyzna. Grzechu schował z powrotem broń do kabury, choć nie ufał mu zbytnio i był w każdej chwili gotowy na ponowne wyciągnięcie pistoletu.

- Co ty tu robisz? - odrzekł Montanha. Banksy ominął go i ruszył do swoich farb sprawdzić, czy aby na pewno nic nie zniknęło.

- Dia pozwolił mi tutaj malować i czasami wpadać. Mówił, że pojawiają się tu czasami ludzie, ale nie myślałem, że wpadnę na byłego policjanta, który jest pilnie poszukiwany - mruknął cicho mężczyzna i zaczął przygotowywać się do malowania. Odwrócił się do Gregoryego, który wyglądał, jakby chciał go zabić wzrokiem, więc szybko dodał - Oczywiście nie mam zamiaru nigdzie tego zgłaszać...

- No ja myślę, a poza tym to nie ja zrobiłem. - Nawet w tej sytuacji Montanha musiał zwrócić uwagę na to, że jest niewinny.

- Może ty, a może ktoś inny. Kobieta i tak nie żyje - rzekł Banksy i kucnął, żeby móc zacząć rysować następny malunek. Najpierw wyciągnął z kieszeni ołówek i zaczął szkicować poglądowy rysunek - Poza tym to nie mi oceniać kto jest mordercą, niczego nie widziałem i nic nie wiem.

Gregory skrzyżował ręce na kratce piersiowej i zmrużył oczy w stronę mężczyzny. Wydawał mu się taki... tajemniczy, a zarazem dziwny. Kiedyś słyszał, że każdy dobry artysta jest specyficzny i w tej sytuacji zgadzał się z tym.

- Co rysujesz? - wtrącił się Montanha, przyglądając się dopiero powstającemu dziełu.

- Ciebie - palnął szybko Xylaxini, skupiając się na swojej pracy. Zdążył już naszkicować całą sylwetkę i zaczął to dokładnie kolorować - Czyli teraz jesteś przestępcą? - zadał pytanie z ciekawości.

- Żadnym przestępcą! Współpracuje z nimi tylko dlatego, za pomagają mi znaleźć prawdziwego mordercę i nic poza tym. Gdy będzie już po wszystkim, wrócę do pracy policjanta - oburzył się Gregory.

Żeby pomyśleć o nim jako kryminaliście?! Nigdy do czegoś takiego by się nie zniżył. A przecież jeden bank tego nie stwierdza... prawda?

- Pomagają ci... Ja bym uważał. Oni nic nie dają za darmo, zawsze chcą czegoś w zamian. Na dodatek jeszcze ostatnio byłeś ich wrogiem, a teraz jak gdyby nic ufają ci? Uważaj, żeby cię nie zostawili, gdy będzie im się palił grunt pod nogami - powiedział tajemniczym głosem Banksy.

Czy Erwin byłby w stanie coś takiego zrobić? Miał różne wahania nastroju i twierdził, że go nie lubi, lecz on sobie tylko tak żartował. Pomimo non stop wyzywania się byli... znajomymi. Bo gdyby było inaczej, przecież nie przyjechałby mu pomóc, wtedy kiedy najbardziej tego potrzebował.

Ale czy reszta jego ekipy byłaby w stanie? Zdecydowanie tak. Oczywiście było kilka wyjątków. Jednak taki San, który nadal był na niego obrażony, przez jedną jego nieprzemyślaną akcję, na pewno wydałby go, gdyby zależało życie jego braci.

Montanha zrozumiał, że nie może im do końca ufać. Kurwa, nawet wśród nich musiał uważać...

- Razem współpracujemy po prostu. Oni mi pomagają, a ja im. Nie wykorzystają mnie, bo wtedy pożałują - skwitował Grzechu.

- A co taki jeden były policjant, uważany za mordercę i przestępcę może zrobić całej mafii, która ma za sobą przynajmniej ze sto osób? - Na te słowa Montanhie odebrało głosu.

Poczuł się strasznie mały... ale taka była prawda. Teraz miał tylko ich, policja mu nie ufa, a przyjaciele wierzą w jego winność. Był teraz zdany tylko na zakszot i mogli nim pomiatać, jak tylko chcą, a on i tak będzie robił, wszystko co chcą...

- No właśnie... - szepnął Banksy, kończąc już malunek - Skończone - krzyknął radośnie i odsunął się, żeby Gregory mógł się przyjrzeć.

Malunek przedstawiał - jak wcześniej wspomniał Xylaxini - jego. Stał oparty o ścianę, jego brązowe włosy były w nieładzie i uśmiechał się ponuro. Na sobie miał tak jak teraz czarne dżinsowe spodnie i luźną białą koszulę z odpiętym ostatnim guzikiem u góry. Wyglądał ładnie, ale na strasznie zmęczonego. Czy on na serio teraz tak wygląda?

- Ładne, bardzo ładne - pochwalił krótko Montanha, cały czas patrząc na swój obraz. Zdecydowanie powinien o siebie bardziej zadbać.

- No dobrze. Mile się rozmawiało, ale muszę już iść. Mam do zrobienia jeden mural w mieście - powiedział tylko Banksy i wyszedł, nie dając nawet Gregoryemu się pożegnać z nim.

Grzechu przyjrzał się jeszcze chwilę całej ścianie i znudził się zwiedzaniem. Stwierdził, że zajmie się tym kiedy indziej i resztę dnia spędził w swoim mieszkaniu, mając dalej nadzieję, że Erwin się pojawi i jak zawsze poprawi mu humor.

Lecz tego dnia Erwin się nie zjawił, ponieważ zajmował się czymś innym...

====================

Było trochę po południu, gdy Erwin siedział na ławce w miejscu widokowym i czekał na Heidi.

Pisał i dzwonił do niej nieraz, przez te ostatnie kilka dni i dopiero dzisiaj rano odpisała mu. Już się bał, że coś się jej stało. Nie chciała mu nic więcej napisać, a on poprosił ją o spotkanie. Potrzebował jej i był gotowy teraz powiedzieć jej, jak bardzo ją kocha. Był pewien, że do niego wróci.

Bo on przyjął to zerwanie, jako zwykłą przerwę, która im obu była potrzebna. Już zarezerwował im kolację w dość drogiej restauracji, pamiętał, jak kobieta kiedyś go o to bardzo prosiła, a on nie miał czasu.

Usłyszał za sobą kroki i szybko odwrócił się w tamtą stronę. Zauważył jak zawsze piękną Heidi. Włosy miała związane w kucyka i lekki makijaż. Włożyła sukienkę w kwiaty zza kolana i na to dżinsową marynarkę, a na nogach miała buty na płaskim obcasie. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i usiadła na miejscu obok.

- Pięknie wyglądasz... - powiedział na przywitanie Erwin. Był nieco zmieszany i czuł się zestresowany, bo bał się, że nie wszystko pójdzie zgodnie z jego planem.

- Yyy dziękuję. Po co chciałeś się spotkać? - spytała wprost kobieta, jedną ręką bawiła się kantem swojej sukienki, widać było, że też jest zestresowana tą rozmową.

- Chciałbym cię na początku przeprosić. Może faktycznie nie poświęcałem tyle czasu ile trzeba było, ale wiesz jak bardzo jestem zajęty i jak dużo rzeczy mam na głowie. Przepraszam cię za to i obiecuję, że naprawdę się zmienię. Na dodatek wiem, że już cię męczyło ukrywanie naszej relacji, dlatego teraz będzie wszystko oficjalnie, żeby każdy mógł wiedzieć - wytłumaczył cicho wszystko pastor, przypominając sobie co wcześniej wymyślił.

- Erwin... powiedziałam ci, że to koniec. Już tyle razy mi obiecywałeś a nic z tego nie wychodziło. Pewnie tę przemowę pomagał ci pisać Carbonara, co? Bo wątpię, że sam postarałbyś się o to, no, chyba że znowu coś ode mnie chcesz. To po prostu jest koniec... - powiedziała stanowczym głosem Heidi i spojrzała na niego ze smutkiem. Wiedziała, że dobrze robi, lecz i tak ją to bolało.

- Ale czemu? Było ci źle jak byliśmy razem? - Erwin próbował złapać jej rękę, który leżała swobodnie na ławce, jednak ona szybko ją cofnęła.

- Czułam, że muszę coś zmienić, a nasza relacja z mojej perspektywy nie była zdrowa. A ten wyjazd kilkudniowy utwierdził mnie w tym i pozwolił mi się zrelaksować. Wiesz, jak to wyglądało z mojej strony? Jakbyś w ogóle się o mnie nie starał, rzadko mnie gdzieś zabierałeś i zbywałeś, kiedy ja próbowałam spędzić z tobą czas. A co najlepsze to odzywałeś się tylko wtedy kiedy coś potrzebowałeś i ty wiesz, że jest to prawda - odrzekła Heidi, a jej głos był coraz bardziej wkurzony.

- Ja cię naprawdę przepraszam, ale czemu mi tego nie powiedziałaś wcześniej, a nie dopiero po zerwaniu? Czemu od razu nie mówiłaś co ci nie pasuje? - wypytywał Erwin z pretensjami

- Bo mnie zbywałeś! Nie miałam okazji ci tego powiedzieć! - krzyknęła kobieta i wstała z tych emocji.

- Zawsze się znajdzie czas na rozmowę, wystarczy się postarać...

- Czyli teraz chcesz mi powiedzieć, że moją winą jest zerwanie?! - przerwała mu oburzona Heidi. - Nie potrafisz się po prostu przyznać!

- Usłyszałem ostatnio, że nigdy wina nie jest jednej osoby, tylko dwóch stron... I w tej sytuacji się zgadzam. Dobra, zrobiłem kilka błędów, ale nie powiesz, że nie widzisz przynajmniej najmniejszej twojej winy w tym wszystkim? - powiedział spokojnym głosem Erwin.

Naprawdę zależało mu na relacji z kobietą. Nie chciał, żeby tak to się potoczyło, a tym bardziej, żeby tak to się wszystko zakończyło. Heidi nie odezwała się przez chwilę, patrząc w jego oczy ze smutkiem i złością naraz.

Erwin wiedział, że jest jej też smutno z tego powodu. Może oni do siebie już nie pasują? W pewnym momencie ludzi się rozdzielali i szli swoimi drogami. Może teraz nadszedł na nich ten czas.

- Wiesz, nieważne... Nie chcę chyba takiego związku, zachowujmy się jak przyjaciele tak jak na początku, może z czasem do tego wrócimy, ale... no nie wiem. Zobaczymy co będzie, okej? - zaproponowała Heidi z zaszklonymi oczami.

Pastor przytaknął głową, zgadzając się na to, bo co miał powiedzieć? Ta obietnica kryła w sobie jeszcze szansę na naprawę tej relacji i taką miał on nadzieję. Cieszył się, że nie wszystko jest stracone.

- Dobrze to... Kui się martwił, że się nie odzywałam i z nim też muszę się spotkać, więc do zobaczenia później, bo muszę już iść - rzekła Heidi i uśmiechnęła się do niego, odchodząc do swojego samochodu.

Nie zdążył jej powiedzieć, tego, co chciał, przynajmniej wszystkiego. Nie był jednak w stanie jej powiedzieć, że ją kocha...

(nie)winny | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz