𝗥𝗼𝘇𝗱𝘇𝗶𝗮𝗹 𝗫𝗫𝗩𝗜

2K 167 114
                                    

Gregoryego Montanhę wszystko bolało, gdy otworzył oczy i rozejrzał się zdezorientowany po jakimś pokoju, w którym się znajdował. Naprzeciwko łóżka, na którym leżał, stała duża szafa z lustrem, po lewej stronie były jakieś drzwi - pewnie do łazienki - a po przeciwnej stronie stało drewniane biurko tuż pod wielkim oknem. Sypialnia była raczej wyposażona skromnie w kolorach błękitu, jakby dopiero została wyposażona i nikt nie zdążył tu jeszcze pomieszkać, by wyglądało tu tak przytulnie, ale w porównaniu do jego poprzedniego mieszkania to było niebo, a ziemia.

Spojrzał na kroplówkę, tuż obok niego, a potem na rękę, która wcześniej go bolała, gdzie było mnóstwo krwi, ale teraz zastał tam tylko bandaż. Odetchnął z ulgą wiedząc, że jest bezpieczny, że nie złapała go policja. Gdyby było inaczej, leżałby teraz w nieskazitelnie białej sali na szpitalu, przykuty do łóżka, a w pokoju byłby jakiś policjant, żeby go pilnować.

Nie wiedział, czy miał na coś czekać, ale był osłabiony i nie chciał ryzykować wstawaniem z łóżka. Więc czekał, aż ktoś w końcu przypomni sobie o jego istnieniu. Gregory słyszał kogoś głosy, jednak nie potrafił wyłapać o czym rozmawiają. Było już dość późno, bo za oknem widział ciemność, a jego pokój rozświetlała tylko mała lampka nocna na szafeczce obok łóżka.

Westchnął i zamknął oczy, próbując zasnąć, lecz jego głowa zaczęła powoli pracować i nasuwało mu się kilka myśli. Głównie myślał o swojej ucieczce. Oczywiście był z siebie dumny, że udało mu się uciec przed tyloma jednostkami, ale był ciekawy jak oni odkryli, gdzie się znajduje. Czemu nie mogli wjechać jakiś dzień wcześniej, wtedy kiedy go tam nie było? Teraz nie byłby przez to ranny.

Nagle usłyszał, jak ktoś uchylił drzwi do pomieszczenia, jednak nie otworzył oczy, by spojrzeć kto to. Postanowił, że chwilę poczeka i po chwili tuż przy drzwiach rozpoczęła się rozmowa.

- Nie obudził się jeszcze? - spytał dobrze mu znany głos Erwina.

No właśnie Erwin. Znowu uratował mu dupsko, gdy ten był w tarapatach. Już nie umiał zliczyć za ile rzeczy był mu wdzięczny. Zawstydził się tym, że tyle razy potrzebował jego pomocy i nie umiał mu się odwdzięczyć. Był jego przyjacielem, ale czy to wystarczyło, by zapłacić za jego wsparcie? Ich relacja robiła się coraz bardziej skomplikowana, ale lubił jego towarzystwo. Nawet bardzo.

- Odkąd wyszedłeś cały czas jest nieprzytomny. Trudno się nie dziwić jak tak oberwał - odezwał się spokojny, niski głos Vasqueza. Nie wiedział co robił tutaj ten mężczyzna, najpewniej czekał na korytarzu przez ten cały czas, czekając aż się obudzi, by poinformować o tym Erwina.

- Jestem pod wrażeniem, że tak długo wytrwał z tym pościgiem i nie wleciał w pierwszy najlepszy hydrant - stwierdził z rozbawieniem Erwin. Gregory uśmiechnął się za tą pochwałę, sam nie wiedział jak to mu się udało.

- Wiadomo skąd wiedzieli o jego lokalizacji? - spytał Vasquez i nastała chwila ciszy, przez którą Montanha zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie lepiej, gdyby się teraz "obudził".

- Podobno dostali informacje od jakiegoś informatora, ale... no dziwna akcja. Nie znają tożsamości tej osoby, a Capela się dowiedział o tej akcji tylko chwilę przed - powiedział ciężko Siwy. Frustrowało go to, że nie wiedział kto to jest i nie może się zemścić.

- Nie chcę nic sugerować, jednak pamiętam jeszcze jak dwa tygodnie temu San mi mówił, że uważa, że ktoś wśród nas, nie jest do końca szczery z nami. Wtedy od razu odrzuciłem tę opcję, lecz teraz... - zaproponował niewinnie Vasquez.

- Sory, ale ja w to nie wierzę, to jest tak irracjonalne...

- No ale zobacz. Podczas tego, gdy San musiał przenieść broń i narkotyki to policja w dziwny sposób go złapała. Teraz jest podobnie, na dodatek to, że Capela o niczym nie wiedział. Może to był warunek informatora, żeby Dante dowiedział się o tym dopiero chwilę przed bo wiedział, że zdradziłby nam to. To musi być osoba bliska nam, bo...

(nie)winny | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz