Głowa go bolała niemiłosiernie, a gardło miał zaschnięte jak pustynia, gdy się obudził. Nie małe było jego przerażenie, gdy otworzył oczy i zauważył, że nie jest w swoim pokoju w dużej willi, tylko w szpitalu.
Usłyszał za drzwiami jakieś rozmowy i pikanie aparatury. Wtedy dopiero przypomniał sobie, co się stało w nocy i spalił się ze wstydu. Nigdy nie stoczył się i nie upił się tak bardzo, jak teraz, a czuł, jakby kac miał go zaraz zabić.
Chciał sięgnąć po szklankę wody, jednak ze zdziwieniem zauważył, że nie może ruszyć swoją prawą ręką, która została przypięta kajdankami do jego łóżka. Zgrzytnął zębami, przypominając sobie, że w oczach ludzi był mordercą, na którego trzeba było uważać. Dokładnie takich, których jeszcze ostatnio łapał.
Musiał się bardziej postarać, lecz ostatecznie dosięgnął tam swoją drugą ręką i jednym haustem wypił całe swoje picie. Był nadal spragniony, jednak na razie spełniało to jego oczekiwania i wolał nikogo nie wołać o pomoc.
Nie chciał tu być. Zaczynał żałować wszystkich swoich decyzji i karcić się za swoje nieodpowiednie zachowanie. Wiedział, że takie użalanie się nad sobą już niczego nie zmieni, jednak to jedyne co mu zostało.
- Witaj Montanha, miło cię znowu widzieć - powiedział donośnym głosem Juan Pisiciela, wchodząc do pomieszczenia z wielkim uśmiechem, a tuż za nim wszedł ze spuszczoną głową Alex Andrews ze swoją teczką z wszystkimi dowodami.
Gregory zagryzł wargę, powstrzymując się od opryskliwych komentarzy i zmierzył tylko nieprzyjaznym wzrokiem Pisicielę. Głupi był, mając nadzieję, że to nie on przyjdzie pierwszy po jego obudzeniu. Pewnie to on też będzie oskarżającym na jego rozprawie o morderstwo, którego nie popełnił.
Policjanci przenieśli krzesła spod ścian i podstawili je tuż obok łóżka Gregoryego, zajmując te miejsca. Alex zagryzł dolną wargę, przyglądając się Montanhie z dziwnym, niepewnym wzrokiem, za to Juan wyglądał, jakby już osądził wyrok na mężczyźnie, będąc pewnym jego winy.
- Chcielibyśmy zapytać cię o kilka spraw - oznajmił Andrews, odchrząkując, żeby zwrócić uwagę Gregoryego, który miał odwrócony wzrok w inną stronę, nie chcąc nawet na nich patrzeć.
- Nic nie powiem - mruknął słabym głosem Montanha i spojrzał hardym wzrokiem na Pisicielę, który się wkurzył na te słowa.
Dalej pamiętał obietnice złożone Erwinowi i nie zamierzał niczego zdradzić. Jego złapali, lecz reszta zakszotu była na wolności i nie była jeszcze zamieszana w tę sprawę. Przynajmniej policja o tym nie wiedziała. Nieco łudził się, że przyjdą go odbić, jednak pamiętał słowa Erwina, że jak trafi za kratki, to już nie dadzą rady go uratować. Po ich kłótni wydawało się to jeszcze bardziej nierealistyczne.
Chciał, żeby Knuckles był szczęśliwy i trochę go bolało, że stanie się tak tylko u boku Heidi, która nosi jego dziecko. Z tego też powodu nie mógł zdradzić jego udziału w jego ukrywaniu. Zamierzał zatonąć sam, jak kapitan na swoim statku, a reszta załogi musiała się uratować.
- Jeżeli zdradzisz nam, kto ci pomagał się ukrywać przez ten cały czas, to pomyślimy nad zmniejszeniem twojej kary. Podaj nam nazwiska i miejsce, gdzie się chowałeś. - Alex próbował go przekonać do gadania, lecz Gregory zacisnął zęby jeszcze mocniej, spuszczając wzrok na swoją rękę, przykutą do barierki łóżka.
- Ty chyba nie rozumiesz Montanha, jakie mamy na ciebie dowody i co ci grozi - wtrącił się Juan, prychając z pogardą. - Jesteś oskarżony o zabójstwo Mii Clark i Lily Swallow. Na dodatek zniszczenie mienia, samochodu policyjnego, no i uciekłeś przed policją z dwa razy. A to tylko początek, bo zbieramy jeszcze więcej dowodów i jesteśmy cię w stanie oskarżyć o jeszcze kilka innych wykroczeń.
CZYTASZ
(nie)winny | Morwin
FanfictionZwykła impreza w Sylwestra. Dużo alkoholu, głośna muzyka i kilku ludzi. Tak spędził ten wieczór Gregory Montanha. I nic nie byłoby w tym dziwnego gdyby nie to co zauważył rano w jego łóżku, a dokładniej kogo...