Erwin od razu, gdy dowiedział się wszystkiego na temat złapania Sana, rozłączył się, żeby niezwłocznie spotkać się z chłopakami i obmyślić na szybko plan. Już miał wychodzić, gdy przypomniał sobie o Montanhie
Był na siebie jeszcze bardziej wkurzony za to, jak go dzisiaj traktował. To prawda, że się na nim wyżywał. Czuł się tragicznie po wczorajszej rozmowie z Heidi, przez całą resztę dnia i noc robił wszystko, tylko aby o tym nie myśleć. A gdy zrobiło się już wystarczająco wcześnie przyjechał do niego, bo wiedział, że tylko jemu nie będzie przeszkadzał i nie będzie zbytnio pytał.
No i na nim mógł się wyżyć, nie czując poczucia winy. Lecz czuł się z tym okropnie. Na dodatek Gregory był dla niego dzisiaj wyrozumiały i pomimo tych tekstów zrobił mu śniadanie i pokazał ten niesamowity mural. Nie zasługiwał na takiego przyjaciela. W jego towarzystwie odwalał w inny sposób niż przy braciach, dobrym przykładem jest ta sytuacja sprzed chwili. Wolał nie wiedzieć co by zrobił, gdyby nie zadzwonił do niego Carbo.
Szczerze? Nie miał problemu być z chłopakiem, dla niego to było obojętne. Nie raz miał różne romanse... dobra, bo zeszło to na zły tor. Odbijało mu po prostu, gdy dowiedział się, że nie ma szans na związek z Heidi. Przechodziło mu nawet przez myśl, że może kobieta znalazła sobie kogoś nowego, lepszego. Nie ręczyłby za siebie, gdyby się o czymś takim dowiedział.
- O co chodzi Erwin? - spytał Montanha, podchodząc do niego zaciekawiony.
- Muszę już jechać, mam pewną akcję - rzucił tylko pastor i odwrócił się do wyjścia, lecz nigdzie nie poszedł, bo Gregory złapał go za rękę, zatrzymując go. Obrócił się w połowie do niego i spojrzał oburzony na mężczyznę.
- O co chodzi? - powtórzył Grzechu z zaciśniętymi zębami. Nie chciał, żeby znowu pastor go zbywał i nic mu nie mówił.
- Mówiłeś, że nie chcesz uczestniczyć w żadnych naszych akcjach - powiedział z pretensjami Erwin. Nie będzie oszukiwał, że podobało mu się kasyno razem z Grzechem, mógłby to powtórzyć.
- No weź powiedz co się stało, ewentualnie mogę pomóc, jeżeli będzie trzeba - nalegał Montanha, na co pastor westchnął i streścił wszystko.
- Dlatego muszę szybko jechać - dodał na koniec pastor, znowu chcąc wyjść, lecz mężczyzna dalej go trzymał i nie chciał puścić.
- Jadę z tobą. Chcę pomóc Sanowi - stwierdził Gregory i wyprostował się, pewnie wypinając pierś. Erwin spojrzał na niego, nie spodziewając się tego. Wcześniej non stop zapierał się, że nie chce uczestniczyć w ich "bezsensowych akcjach", chociaż może chodziło mu tylko o jakieś napady?
- Okej, to zbieraj się szybko. Masz dziesięć minut, a ja czekam przed budynkiem - skwitował pastor i wyrwał się z jego uścisku, wychodząc szybko na zewnątrz. Po czym wsiadł do "swojej" Corvetty, która stała na parkingu przed domem.
Położył ręce na kierownicy i pochylił się nieco, zamykając oczy. Kolejna akcja, kolejne ryzyko i kolejny problem... Codziennie narażał tak dużo ludzi i swoje życie, chociaż ono nie było tak ważne. Ważniejsza była dla niego rodzina, za którą mógłby się poświęcić, w końcu i tak jego życie było nudne i nijakie. Ciągle tylko robił napady, kłócił się z policją i tak w kółko.
Na dodatek San był dla niego bratem, jednym z najwierniejszych. Nie mógł go opuścić, w porównaniu do niego miał kobietę, do której musiał wrócić po całym dniu pracy...
Jego rozmyślania przerwał Montanha, wchodząc do samochodu i siadając na siedzeniu obok. Był ubrany tak samo, jak wcześniej tylko założył na siebie szybko cienką kurtkę bomberkę, Erwina czapkę i maskę, którą też od niego, kiedyś dostał. Przygotował się nawet dobrze.
![](https://img.wattpad.com/cover/285279918-288-k33888.jpg)
CZYTASZ
(nie)winny | Morwin
FanficZwykła impreza w Sylwestra. Dużo alkoholu, głośna muzyka i kilku ludzi. Tak spędził ten wieczór Gregory Montanha. I nic nie byłoby w tym dziwnego gdyby nie to co zauważył rano w jego łóżku, a dokładniej kogo...