Rozdział 4

105 6 1
                                    




''Spokój jest ograniczeniem(...)"

– Veronica Roth, Niezgodna

––––


Sypialnię Meredith wypełniał jedynie panujący mrok.

Jej ciało okryte było satynową pościelą, przez którą wystawały pojedyncze kosmyki jej czarnych włosów.

Beztroski sen kobiety przerwał budzik, który wydał dźwięk alarmu.

Meredith przekręciła się na prawą stronę sięgając ręką po telefon. Chwyciła urządzenie aby wyłączyć budzik, gdyż poprzedniego dnia kiedy wróciła do domu zapomniała to zrobić.

Kiedy anulowała budzik sprawdzając godzinę.

Była dokładnie 4:30 nad ranem.

Odstawiła telefon na szafkę nocną po czym przetarła rękami twarz. Ze względu na to iż była niedziela postanowiła wziąć chwilę drzemki. Położyła się na brzuchu, jedną rękę dając pod poduszkę a drugą bezwładnie obok jej ciała, jak zwykle bywała to robić.

Przymknęła powieki, zapominając o otaczającym ją świcie, ponownie odpływając w krainę Morfeusza.

***

Pojedyncze promienie słoneczne przebijały się lekko przez wielkie rolety, które okrywały okna. Światło zewnętrze prosiło się o wpuszczenie do środka pomieszczenia, chcąc je oświetlić.

Meredith wstała na równe nogi, zabierając z fotela czarny satynowy szlafrok, ubierając go i zawiązując wokół tali pasek. Zgarnęła z szafy czyste ubrania po czym wyszła ze swojej kryjówki, udają się łazienki.

Weszła pod prysznic, po czym gorąca woda spływała po jej ciele. Podniosła głowę do góry i jej ciało zalała fala upragnionego spokoju.

Kiedy się umyła, wyszła z kabiny zawiązując ręcznik wokół swojego ciała. Wysuszyła włosy, założyła czyste ubrania po czym wyszła z łazienki.

Zeszła ze schodów stając na środku swojego domu, który wypełniała jedynie cisza.

Skręciła w lewo przechodząc przez przestronny salon, który połączony był z jadalnią i kuchnią.

Stanęła przed lodówką tym samym otwierając ją.

Była praktycznie pusta, dlatego Meredith nie miała za bardzo wyboru śniadania. Wyciągnęła mleko, zamykając lodówkę. Sięgnęła do jednej z szafek po miskę, a do drugiej  po płatki śniadaniowe. Wyszła na ogród, zostawiając uchylone drzwi po usiadła na wygodnym ogrodowym fotelu, zarzucając cienki koc na swoje ramiona. Miała idealny widok na nie duże jezioro, które należało tylko do niej. Za nim rozciągał się las i pole łąki, które tworzyły przyjemny krajobraz jak i atmosferę.

Słońce tego dnia, ukazywało się w całej postaci, mimo tego, że prognozy pogody wskazywały, że tego dnia miał być ponury dzień.

Uwielbiała jaką atmosferę i przyrodę, dlatego postanowiła zakupić ten dom poza miastem aby móc go podziwiać i mieć to na wyłączność.

Kiedy Meredith w spokoju konsumowała swoje śniadanie, nasłuchując śpiewu i ćwierkania ptaków, przerwało jej to dzwoniący dzwonek do drzwi, który zadzwonił kilka razy na sekundę.

Odstawiła naczynie na szklany stolik po czym weszła do domu, udając się w stronę drzwi wejściowych. Przy okazji zerknęła na zegarek na ścianie, który wskazywał dziewiątą piętnaście.

Zmarszczyła brwi, gdyż nie wiedziała kto mogły ją o takiej godzinie w niedziele odwiedzić.

No oprócz koszmarów - pomyślała.

Przekręciła klucz w drzwiach, tym samym je otwierając.

Przed drzwiami stała Scarlett, która podnosiła głowę w momencie kiedy usłyszała otwierające się drzwi.

Meredith popatrzyła na przyjaciółkę, po chwili orientując się, że coś jest nie tak.

Scarlett twarz była blada, czerwona szminka rozmazana a pod powiekami rozmazany tusz do rzęs, który spływał jej z oczu wraz ze łzami.

***

ApparentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz