Rozdział 3

103 7 2
                                    







''Zdumiewa mnie nieustannie, jak to się dzieje, że wszędzie na świecie mężczyźni rządzą, choć są tak niezmiennie tępi. ''

– Trudi Caravan, Misja Ambasadora

––––


W pomieszczeniu, w którym cała czwórka mężczyzn przebywała wypełniał zapach tytoniu wymieszany z wonią mocnych męskich perfum. Kiedy Meredith wróciła z baru trzymając w jednej ręce szklankę z brązową cieczą, usiadła na swoim miejscu biorąc swoje karty w dłoń. Spod wachlarza rzęs spojrzała na nie marszcząc swoje równe brwi.

– Coś nie tak? – zapytał John, spoglądając na nią.

– Nie, wszystko w jak najlepszym porządku. – odparła.

– W takim razie zacznijmy grać. – oznajmił.

Popatrzyła na każdego z nich, zatrzymując się dłużej na osobie, która była dla niej tego wieczoru najciekawsza.

Odwróciła wzrok, skupiając się na kartach, które znajdowały się w jej dłoni.

Liam ropoczął grę jako pierwszy. Wyciągnął dwie karty na środek stołu. Jaden oraz John zrobili to samo, chcąc wyłożyć jak najlepszy zestaw.

Natomiast nowy zawodnik wyłożył inne. Widać było od razu, że zna się na grze.

Jednakże June uśmiechnęła się tylko zadziornie, ponieważ doskonale wiedziała, że sobie poradzi, po tylu rozegranych partiach wyłożyć najlepszy zestaw i ze spokojem wygrać.

– Sprawdźmy.

Po kilkunastu minutach gra była do tego stopnia nużąca, iż Meredith żałowała, że w ogólne przyszła do tego klubu chcąc zagrać w pokera.

Jak widać wszystko upadło wraz z jej odejściem od takiego stylu życia.

W pewnym momencie poczuła na sobie wzrok pewnych brązowych tęczówek, które przyciągały ją do siebie niczym magnez. Uniosła głowę i wlepiła wzrok w jego oczy.

Oboje nie wiedzieli ile czasu upłynęło, być może minuta? A może miesiąc? Rok?

Nie wiedzieli do chwili gdy ich kontakt wzrokowy został przerwany przez Liama, który chrząknął chcąc przywrócić oboje do rzeczywistości.

– Teraz twoja kolej. – mruknął do Gabriela.

Mężczyzna ponownie zerknął na Meredith, która w dalszym ciągu zaintrygowana przyglądała się mężczyźnie.

Przegryzła wargę, kiedy Gabriela wyciągnął rękę rzucając kartą na stół.

Po tym ruchu, dopiero rozpoczęła się prawdziwa gra i żądza zwycięstwa.

– Setka.

– Dwieście. – rzucił Gabriel.

– Trzysta. – powiedziała June.

Pozostała trójka była na straconych pozycjach, dlatego jedynie westchnęli męczeńsko.

– Czterysta. – mruknął.

Zacisnął mocniej palce na kartach, które zostały mu jeszcze w ręce.

Podniósł na nią wściekły wzrok. Kolejny plik dolarów wylądował na stole.

Oboje zostali sami walcząc o wygraną, tak jak Meredith tego chciała.

– Pasuję. – oznajmił Jaden.

Oboje wpatrywali się w siebie wyzywająco. Meredith oparła się wygodnie o oparcie krzesełka, na którym siedziała.

Mężczyzna od początku gry przypatrywał się uważnie June, skanując i analizując każdy jej ruch podczas tej gry.

Zrozumiał, ze kobieta, która teraz z nim gra jest jedyną osobą, która nie bała się z nim w żaden sposób zadzierać i nie podobało mu się to ani trochę.

– Myślisz, ze wygrasz? – zapytał oschłym tonem.

Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz ale nie przejęła się tym w ogólnie  bowiem doskonale znała taki typ człowieka.

Wysoko postawiony, chcący jedynie władzy nad każdą rzeczą, bądź osobą.

Wzruszyła jedynie ramionami uśmiechając się tajemniczo.

– A ty myślisz? – zapytała niewinnie.

Przegryzła dolną wargę po czym wzięła ostatni łyk alkoholu, który pozostał w jej szklance. Oblizała usta, odstawiając szkło na stół.

Po tym ruchu zrozumiał iż nie powinien przychodzić dzisiejszego wieczoru do klubu.

Meredith June pochyliła się rzucając ostatnią kartę na stół.

– Poker. – odparła ze satysfakcją. Ostatni raz spojrzała w te niebezpieczne tęczówki po czym wstała odwracając się, ruszyła w kierunku wyjścia.

– Ty... – zaczął wściekle.

Kiedy stała już przy wyjściu odwróciła się ostatni raz patrząc na każdego.

– Biedni myśleliście, że podmieniając mi karty coś tym osiągniecie? – zapytała, lecz od razu po tym dodała. – Szkoda mi was chłopaki, dużo musicie się jeszcze nauczyć. – mruknęła z udawany przejęciem, wydymając usta.

Popatrzyła na Gabriela, na którym się zawiodła tego wieczoru.

– A mówili, że jesteś mistrzem, jak widać się mylili. – powiedziała patrząc wprost na jego tęczówki, ale odwróciła wzrok patrząc ponownie na każdego. – Pieniądze chce mieć na koncie, numer już znacie. – uśmiechnęła się pokazując rząd swoich równych białych zębów, wzruszając ramionami. – Do zobaczenia chłopaki.

Żaden z nich nie odpowiedział, ponieważ kiedy popatrzyli na siebie i ponownie spojrzeli na zasłonę przed, która stała Meredith, jej już nie było.

June zeszła ze schodów, odetchnęła po czym wyciągnęła swój telefon z torebki. Odblokowała i wyświetliła ekran swojego Iphona sprawdzając godzinę.

Była dokładnie dwudziesta trzecia, dlatego stawiła kilka kroków w przód idąc w stronę baru przy, którym umówiła się ze Scarlett.

Niespełna dwie sekundy później dostała od niej wiadomość. Weszła w powiadomienie wyświetlając jej treść.

Scarlett: Poznałam kogoś, dlatego nie wrócę z tobą. Przepraszam.

Chwile później odpisała.

Meredith: W porządku, jakby się coś działo daj mi znać. Miłej zabawy.

Odrazu przyszła odpowiedź.

Scarlett: Dziękuje, kocham cię.

Meredith uśmiechnęła się blado po czym zablokowała ekran, wrzucając telefon do torebki. Stanęła przy barze zamawiając ostatniego drinka.

Kiedy opróżniła jedynym szybkim hustem alkohol, opuściła klub.

Po wyjściu na zewnątrz nowojorskie powietrze niemal dało o sobie poznać po jednym wdechu.

Wsiadła do taksówki i wróciła do domu pod czujnym okiem księżyca, który świecił tej nocy tak mocno i jasno iż wydawało się, że jej cała osoba była jego odzwierciedleniem.


***

ApparentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz