Rozdział 12

58 4 1
                                    









Był środek nocy.

Jedynym naturalnym źródłem światła było gwieździste niebo oraz wielki księżyc, których ich pojedyncze smugi wpadały do sypialni czarnowłosej, która pogrążona była we śnie.

Wydawało by się, że młoda kobieta nadzwyczaj w świecie jak każdy inny człowiek w nocy po prostu śpi. Jednakże nie w przypadku Meredith.

Jej ciało niespodziewanie zaczęły się wiercić i przekręcać na boki. Na jej idealnej twarzy pojawił się cień grymasu, przez który Meredith mocniej zacisnęła swoje powieki. Przekręciła swe ciało na plecy, a jej klatka piersiowa zaczęła się nierównomiernie unosić.

– Nie.. – szepnęła próbując normalnie oddychać, ale przez co iż wypowiedziała słowo pogorszyła sytuację. Zaczęło jej brakować tlenu, a jej oddech stał się bardziej chrapliwy jakby zaczęła się dusić. – Proszę.. – wycharczała. Z jej oczu wydostały się łzy, które zaczęły ciurkiem spływać po jej bladych policzkach. – Zostaw ją... – zaszlochała będąc dalej pogrążona we śnie.

– Nie! – krzyknęła z całych sił tym samym podnosząc się do siadu. Zaczęła głośno oddychać i płakać, wplątując swoje dłonie we włosy. Rozbieganym i spanikowanym wzrokiem przeskanowała pomieszczenie, w którym się znajdowała.

Kiedy dotarło do niej, że znajdowała się w swojej sypialni zawiesiła głowę, którą pokręciła z bólem. Cichy szloch wydobył się z jej ust i poczuła jakby niewidzialne ręce boleśnie ścisnęły jej serce.

Kiedy udało jej się opanować oddech oraz łzy odkryła kołdrę pod jaką były okryte jej nogi. Wytarła policzki z trzęsącymi się dłońmi. Nagle zrobiło jej się niedobrze i poczuła, że będzie wymiotować, przez co szybko pobiegła w stronę łazienki, która na szczęście znajdowała się w jej pokoju. Kiedy opróżniła cały swój żołądek, sięgnęła ręką po kawałek papieru. Wyprostowała swoje skostniałe ciało. Podeszła do umywalki aby umyć ręce a następnie przemyć twarz wodą. W chwili kiedy popatrzyła na swoje odbicie, zobaczyła jak z jej nosa obficie zaczęła spływać krew. Sekundę później krew znalazła się już na jej ustach. Wytarła chusteczką czerwoną ciecz z ust a następnie przyłożyła papier do nosa, aby zatamować niewielkie krwawienie. Kiedy opanowała sytuację opuściła łazienkę, udając się w stronę kuchni.

W momencie jak znalazła się przy wysokim czarnym blacie sięgnęła do swojej torebki, która znajdowała się na krzesełku barowym. Wyciągając odpowiednie pudełeczko nie czekając ani chwili dłużej wysypała kilka białych tabletek na rękę a następnie szybkim ruchem przyłożyła ją do ust, połykając wszystkie naraz. Przekręciła głowę w stronę piekarnika i popatrzyła na godzinę.

3:30

W pół do czwartej – przeczytała.

Spała tylko dwie godziny. I te dwie godziny skończyły się koszmarem, który nawiedza ją każdej nocy. Dwie godziny to dla Meredith sporo czasu, gdyż bywają takie noce kiedy w ogólnie nie śpi bądź udaje jej się tylko chwilowo zasnąć i obudzić się zaraz z krzykiem.

Nie potrafiła i nie mogła tego zmienić, choćby próbowała ile siły miała. Jej wyniszczony tym stanem organizm, przyzwyczaił się do tego.

Westchnęła ciężko przez co poczuła chwilowy ból w skroniach. Chwyciła swoimi bladymi placami kość nosową. Wiedziała, że nie pójdzie już spać, dlatego przebrała się w wygodny dres i usiadła wygodnie na kanapie w salonie i włączyła telewizor oraz jakiś film, który cicho leciał w tle. Przykryła się czarnym kocem a po chwili złapała w dłonie laptopa, a następnie zaczęła przeglądać i czytać wszystkie dokumenty i akta potrzebne jej do następnej sprawy. Jej kolejna rozprawa ma odbyć się jutro a przez natłok wszystkich innych rzeczy wraz z własnymi problemami zdrowotnymi zabrakło jej czasu aby to zrobić, dlatego postanowiła, że zrobi to właśnie teraz.

***

Nim się zorientowała słonce wychodziło już z za horyzontu. Mrok w jej domu zastąpił cień pomarańczowego i żółtego światła. Sprawdziła godzinę, która wskazywała pięć po szóstej, dlatego wyłączyła laptopa i udała się do garderoby by móc ubrać się i przygotować do pracy.

Tak zwykle wyglądał jej poranek lub noc.

Noc. Koszmar. Wstanie. Siłownia lub zajęcie się aktami, a następnie pojechanie do pracy.

Kiedy przekroczyła szklane drzwi swojej kancelarii, zobaczyła tuż obok nich pana Ravena, dlatego skinęła w jego stronę i przybrała na usta blady uśmiech.

– Dzień Dobry panie Raven, miłego dnia życzę. – rzuciła, zakładając na włosy swoje okulary.

– Dzień Dobry, dziękuję i nawzajem panienko. – odpowiedział niemrawo.

– Wszystko w porządku? – zapytała.

– Tak oczywiście, po prostu wstałem lewą nogą. – rzekł i machnął dłonią.

– W porządku, ale tłumaczyłam już panu, że nie musi pan przychodzić tak wcześnie tym bardziej kiedy źle się czuje.

Siwowłosy mężczyzna skinął ze zrozumieniem głową a następnie schował obie ręce za sobą tym samym je splatając.

– Tak wiem, ale kiedy panienka przychodzi tak wcześnie wolę być tutaj na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo co komu przyjdzie na myśl. Zwłaszcza jak pani jest tutaj sama o takiej porze i późno w nocy. Wolę się upewnić, że pani i innym pracownikom nic nie grozi.

– Rozumiem. Dziękuję. – odpowiedziała. Poczuła ciepło w klatce piersiowej, przez to, że ktoś chce aby była ona i jej najbliżsi ludzie z pracy byli bezpieczni.

– Nie ma pani za co. To moja praca.

Meredith uśmiechnęła się i bez większego słowa ruszyła w stronę wind.

Zbliżała się pora lunchu więc wiedziała, że zapewne większość pracowników opuści kancelarię. Wyszła ze swojego biura i przywołała windę, która zawiozła ją na wyższe piętro. Kiedy mały ekran wskazywał coraz wyższe piętra Meredith poczuła i usłyszała jak na jej telefon przyszła wiadomość. Wyciągnęła z kieszeni garniturowych spodni swojego Iphona i otworzyła wiadomość. Usłyszawszy dźwięk otwieranych się drzwi podniosła głowę z ekranu telefonu i skierowała się w stronę jednego pokoju. Przeczytała wiadomość i od razu odpisała.

Scarlett: Kochana przepraszam, ale mam strasznie dużo pracy dzisiaj. Do tego jeszcze szef ma gorszy dzień i raczej nie wyrwę się z pracy. Możemy to przełożyć?

Meredith: Pewnie, ja też mam urwanie głowy. Zadzwonię wieczorem to się umówimy.

Scarlett: Dzięki. Do usłyszenia.

Schowała telefon z powrotem do kieszeni i poderwała głowę do góry. Przez szklane szyby po obu stronach korytarza zobaczyła, że każdy pracownik był zajęty.

– Dzień dobry, Meredith. – przywitał się z szczerym uśmiechem młody notariusz na korytarzu.

– Cześć Malcolm. – odpowiedziała mu tym samym.

Inni pracownicy, którzy przeszli obok czarnowłosej również się z nią przywitali.  W momencie kiedy znalazła się w wyznaczonych drzwiach zapukała i po usłyszeniu drugiej osoby za drzwiami weszła do pomieszczenia.

– Cześć Meredith. – przywitał się młody adwokat.

– Cześć Connor mam sprawę.

– Jasne, o co chodzi? – zapytał zza biurka nie odrywając wzroku od kartek papieru.

– Pamiętasz może tą sprawę, którą przejęłam od Rose kilka dni temu?

– Mhm, a co z nią? – oderwał wzrok od papierów i spojrzał na Meredith.

– Nic po prostu chciałam zapytać czy masz może jeszcze ten dyktafon?

***

ApparentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz