Rozdział 12

311 22 0
                                    

Lucas

Patrzyłem w ekran telefonu i nie mogłem uwierzyć w treść smsa, którego wysłał mi Marco. W tym momencie nawet nie obchodzi mnie jak się tego dowiedział liczyło się jedynie sprawiedliwość. Ostatni raz kiedy miałem ochotę kogoś tak bardzo zamordować było gdy dowiedziałem się kto pobił moją siostrę. Teraz moje uczucia są równie silne. Różnica jest taka, że tym razem to ja będę mógł dokonać zemsty. Mam do tego wolną rękę. Jeszcze raz przeczytałem adres tego idioty i uśmiechnąłem się szeroko na myśl co takiego mu zrobię. 

Wstałam z kanapy i ułożyłem koc na poduszce. Po cichu wyszedłem z mieszkania różowowłosej. Chociaż zamierzałem ją przywitać śniadaniem do łóżka, jestem za bardzo wściekły, żeby czekać z tą sprawą. 

Wsiadłem do auta i już byłem w drodze do Brighton. Po drodze zadzwoniłem do zarządcy miasta i dopytałem się o niejakiego Charlesa Hampton. Jak się okazało miał u niego spory dług, więc tak czy siak był do odstrzału. Bardziej nie mógł mi ułatwić sprawy. Gdyby był kimś istotnym dla tamtejszego reprezentanta Dexa miałbym drobny problem, choć nie ma takiej rzeczy, której nie da się załatwić. 

Zaparkowałem kilka ulic dalej. Wyciągnąłem z bagażnika torbę z zapasowymi ubraniami. Przydatne właśnie na taką okoliczność. Ubrałem zwykłą szarą bluzę, okulary przeciwsłoneczne i czapkę z daszkiem. Już po kilku minutach stałem przed średniej wielkości domem. Jak na kogoś kto ma do spłaty kilkaset tysięcy dolarów nieźle mu się żyje. Jednak jak dla mnie życie ponad stan jest naprawdę żałosne. 

Popchnąłem furtkę i ruszyłem w stronę wejścia w między czasie zakładając rękawiczki. Chociaż przekupienie kilku policjantów, żeby moje DNA nie trafiło do bazy, nie stanowiłoby zbyt dużego problemu. Nie mam jednak ani czasu ani ochoty, żeby się tym zajmować. Pociągnąłem za klamkę, która od razu ustąpiła. Uśmiechnąłem się półgębkiem. Mam dzisiaj szczęście. Z drugiej strony włamanie się nie stanowiłoby dla mnie zbyt dużego kłopotu. 

Rozejrzałem się po praktycznie pustym salonie. Gdyby nie buty na korytarzu uznałbym, że nikogo tutaj nie ma. Kobiece obuwie może świadczyć tylko o jednym dlatego poszedłem na górę. Kiedy doszły do mnie jęki oraz plaśnięcia wróciłem na dół. Usiadłem w kuchni i zacząłem czekać aż kobieta wyjdzie. 

Pół godziny później zaczęli schodzić po schodach. Oparłem się o ścianę i czekałem na odpowiedni moment. 

- Widzimy się jutro kochanie prawdę? 

- Tak skarbie. 

- Na pewno mam już iść, moglibyśmy spędzić razem miło czas? 

- Mam dużo pracy. 

- Trudno.

Stwierdziła zawiedziona i w końcu usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Mężczyzna westchnął z ulgą, a ja miałem ochotę głośno parsknąć. Zresztą już dłużej nie musiałem się hamować. 

- Szybko wam poszło. - odparłem kpiąco. Ten stanął w pół kroku i patrzył na mnie przerażony. 

- Jesteś od Joe? Przecież dał mi czas do końca tygodni. 

Wyglądał na przerażonego, a ja przez chwilę napawałem się tym widokiem. 

- Nie. Choć Joe o wszystkim wie. 

- W takim razie kim jesteś? 

- Kimś kogo nieźle wkurzyłeś Charles. - powiedziałem spokojnie. Zmierzyłem go wzrokiem i dodałem. - Nie wiesz, że kiedy kobieta mówi nie należy dać jej spokój. 

- Nie wiem o czym mówisz? 

- O różowowłosej kobiecie, którą próbowałeś zgwałcić. 

- Przyszedłeś tutaj z powodu jakiejś upartej suki!

Niekochana #4 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz