Rozdział 25

275 22 1
                                    

Jini 

- To tutaj. 

Wysiedliśmy z auta. Zaczęłam nerwowo rozglądać się dokoła. Po ostatnich zniszczeniach nie było śladu. A przynajmniej częściowo. W miejscu gdzie przed burzą i silnym wiatrem rosły kwiaty nic nie zostało. To dziwne nie stać ich, żeby ponownie je wsadzić. Zresztą po drewnianym stole i krzesłach również nie było śladu. Nadal wydaje mi się to dziwne. Przecież mają od tego ludzi, jak choćby ogrodnika. 

Wzdrygnęłam się i spojrzałam na Lucasa, następnie na nasze złączone dłonie. 

- Wszystko w porządku? 

- Tak. - szepnęłam. 

Ruszyliśmy w stronę wejścia. Zwiększyłam uchwyt, gdy mężczyzna nacisnął dzwonek. Oby tylko nie było chłopaka Rachel. Z drugiej strony nie mam się czego bać. Tym razem nie jestem tutaj sama. Był ze mną Lucas, który w tak krótkim czasie zrobił dla mnie więcej niż moja rodzina przez całe dotychczasowe życie. Wiele razy pytał się o moje samopoczucie, zrobił mi obiad i wyciągnął z tarapatów. Jestem mu za to naprawdę wdzięczna. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ma w tym swój cel. Przecież nikt nigdy nie robi nic bezinteresownie. Oczywiście teraz współpracujemy, żeby dowiedzieć się kto stoi na czele całej organizacji. Wcześniej jednak nic nas nie łączyło. Ewentualnie Silvia nie jest to jednak powód, żeby zaczął się o mnie troszczyć. Chyba tym słowem mogę określić jego postępowanie. 

Po kilku minutach czekania drzwi się otworzyły, a ja nie mogłam być bardziej zaskoczona. 

Tak jak ostatnio otworzyła Beatrice. Jej wygląd jednak odbiegał od jej standardowego stroju i makijażu. 

Jej strój ani trochę nie wyglądał elegancko. Miała na sobie spodnie i bluzkę. Wyglądała tak zwyczajnie. Może z wyjątkiem tego, że jej twarz była ubrudzona mąką. Zresztą włosy również. Kok który musiała zrobiony  za pewne dużo wcześniej leżał opadnięty i pojedyncze włosy się z niego uwolniły. 

- Jesteśmy za wcześnie? - zapytałam niepewnie. 

Zmęczona kobieta z podkrążonymi oczami spojrzała na mnie i mruknęła jedynie, żebyśmy udali się do jadalni. Zaskoczona pokiwałam głową i ruszyliśmy. Przechodząc przez korytarz w oczy rzucił mi się wszem obecny bałagan. Na każdym meblu i obrazie znajdował się kurz. Na dodatek kilka malunków zniknęło. Zostały po nich jedynie brudne ślady na ścianach. 

Weszliśmy do środka. Ron i Rachel spojrzeli na mnie z nienawiścią. Co nie byłoby nowością gdyby nie to, że nie odezwali się do mnie ani słowem. Zresztą ich stroje również były skromniejsze. Jedyną osobą, która wyglądał tak jak zawsze był mój ojciec. Może z wyjątkiem tego, że gdy ostatnim razem go widziałam nie miał tylu siwych włosów i zmarszczek. Nie czytał też żadnej gazety.

Nie pewnie się z nim przywitałam, ten za to jedynie pokiwał głową. Usiadłam tam gdzie poprzednim razem a obok mnie Lucas. 

- Kim jest ten mężczyzna? - zapytał z pogardą Richard. 

Poczułam jak po moich plecach przechodzą zimne dreszcze. Nie musiał używać takiego tonu. 

Po raz kolejny zwiększyłam uchwyt w końcu nadal trzymałam go za rękę. Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy odezwał się Luc. 

- Jestem chłopakiem pana córki. 

Spojrzałam na niego. Jego ton był spokojny. Miałam jednak wrażenie, że w każdej chwili może to ulec zmianie. 

- Tego się domyśliłem. - prychnął z pogardą, a ja kciukiem delikatnie zaczęłam pocierać dłoń niebieskookiego. - Chodziło mi o to czy się zajmujesz? 

Niekochana #4 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz