Rozdział 41

259 20 0
                                    

Lucas 

- Jini spokojnie. Cały czas z tobą będę. 

Kobieta spojrzała na mnie z jeszcze większą paniką w oczach. 

- W ogóle mnie nie pocieszyłeś. Wręcz przeciwnie. - westchnęła i w końcu usiadła na krześle w poczekalni. 

Chwyciłem ją za rękę i spojrzałem prosto w jej oczy. Jej piękne zielone tęczówki wyrażały w tej chwili jedynie obawę. 

- Wszytko będzie dobrze to zwykłe badanie. 

- Łatwo ci mówić. Ciekawe czy byłyś taki mądry jakbyś był przed wizytą u urologa. 

Skrzywiłem się na samą myśl. Jakoś nie uśmiecha mi się, żeby jakiś obcy facet grzebał mi przy odbycie. Na to mam jednak mnóstwo czasu. Nie prędzej niż przed czterdziestką. 

Nie powiedziałem już nic więcej. W końcu nic by to nie zmieniło. Dlatego cierpliwie czekaliśmy na naszą kolej. W poczekalni pełnej kobiet w ciąży. Kto wie może za rok to my będziemy tu czekać. 

W końcu sprawa z Vigilantes została wreszcie rozwiązana. Przynajmniej częściowo.

Kilka dni temu razem z Dexem na czele. Ludzie pracujący dla Vincenta Scarlinga dosłownie uciekli na nasz widok. Nawet im się nie dziwię. Było nas dwa jak nie trzy razy więcej. Ponad piędziesieciu wkurzonych mężczyzn może przerazić. A miało być nas jeszcze więcej. Jednak ci nie zdążyli dojechać, gdy było po wszystkim. 

Co prawda Vincent próbował uciec lecz jego marna próba użycia do tego helikoptera spełzła na niczym. Dante wszytko przewidział i przekupił kilku z jego ludzi, żeby go uszkodzili. Zresztą tak samo jak jego samochody. Nie miał zbyt zaufanych ludzi. Zostałem razem z bossem i patrzyłem jak go torturuje. Miałem do tego prawo w końcu o mały włos nie zabił mi siostry. 

- Na co ci to było? No dalej wyduś to z siebie? - Marsson pociągnął brutalnej za jego włosy, a ten jęknął żałośnie. Miał twarz całą we krwi. Zresztą reszta ciała nie wyglądała dużo lepiej, zwłaszcza jego dłonie. Palce miał wyłamane a paznokcie wyrwane. Pomimo to zaczął się śmiać, co jeszcze bardziej zdenerwowało Dexa. 

Uderzył go ponownie w brzuch, aż ten stracił oddech. Zakasłał i wypluł na jego buty krew. Skrzywiłem się na ten widok. Naprawdę chce jeszcze bardziej go wkurzyć. Rozumiem, że tak czy siak zginie, ale po co ma się dłużej męczyć. Dante nie zamierzał mu odpuścić. Wziął do ręki opalarkę do drewna lecz w tedy Vincent zaczął wreszcie mówić. 

- Dobra dobra. Jeśli już musisz wiedzieć to ci powiem. 

- Mów. Na co ci to wszytko było? 

- Miałeś się za nie wiadomo kogo. A niektórzy porównywali cię do jakiegoś nadczłowieka. Miałem tego serdecznie dosyć. Wszytko dostałeś na tacy! - wrzasnął. - A ja ciężko pracowałem przez lata, żeby osiągnąć to co mam. Nagle pojawiłeś się ty i dostałeś wszytko od tatusia. - prychnął z jawną pogardą. Nie zamierzaliśmy jednak mu przerywać i tak niedługo umrze. - Mieliśmy być ci posłusznii. Jakiemuś paniczowi, dzieciakowi. Znosiłem to przez lata. Twoje rozkazy. Chociaż muszę przyznać, że udało ci się wszystkich nastraszyć. Kiedy choćby napomknąłem coś o tobie innym bossom urywali temat. Może oni się pogodzili, ale nie ja. Od lat zbierałem ludzi, którzy tak jak ja cię nienawidzili i twoich zarządców. 

- Co dalej? - zapytał niecierpliwie Dex. W końcu miał ważniejsze sprawy na głowie. Silvia nadal leżała w szpitalu. Choć czuje się już lepiej to nadal jest wymęczona. Mężczyzna otworzył oczy, które zamknął z powodu pzrezmeczneia. No cóż maglujemy go już kilka dobrych godzin. 

Niekochana #4 [ZAKOŃCZONA] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz