rozdział 7

3.2K 66 0
                                    

Z perspektywy Natalie

Obudził mnie to cholerne ustrojstwo, zwane budzikiem. Przetarłam oczy i wstałam, była 7.30. Na 9.00 mam spotkanie z nowym klientem. Zeszłam na dół do kuchni, by zrobić śniadanie sobie i mojej przyjaciółce. Zdecydowałam się na omlety, które są szybkie do zrobienia i pyszne. 10 minut później mogłam już wołać Lily. Weszłam do jej pokoju i jak zawsze była rozłożona na środku łóżka, a kołdra leżała na podłodze. Jej pokój był w odcieniach granatu, ale nie brakowało też czerni i bieli. Naprzeciwko drzwi wejściowych do pokoju stało białe duże łóżko, a obok niego była biała toaletka z granatową puchatą pufą. Natomiast po jej przeciwnej stronie był czarny, stalowy regał z książkami oraz drzwi, które prowadziły do garderoby. Przytulności pokojowi dodawał dywan na środku oraz kilka ramek ze zdjęciami.

- Lily wstawaj, jest przed 8.00– szturchnęłam ją w ramię.

- Jeszcze 5 minut – powiedziała zaspana.

- Za 5 minut to ja cię zrzucę z tego łóżka.

- Tylko spróbuj – wymruczała, a ja weszłam na łóżko i zepchnęłam ją z niego. Spadła na miękką kołdrę, natomiast mi pozostało tylko uciekać. Słyszałam jak krzyczała z sypialni, bym uciekała, bo jak mnie złapie to mogę nie liczyć na litość. Usiadłam do stołu i zaczęłam jeść śniadanie, które przygotowałam. Chwilę później do kuchni zawitała moja kochana przyjaciółka.

- Zamorduję cię kiedyś, zobaczysz, ale dzisiaj ci daruję, bo zrobiłaś mi śniadanie.

- Dziękuję za łaskę – zaśmiałyśmy się – A teraz jedzmy, bo ostygną nam omlety.

- Na którą masz spotkanie z panem Visconti ?

- Na 9.00, a czemu się pytasz ?

- Bo jest już 8.00. Więc się szykuj.

- O Boże. Nie zdążę – zjadłam i pobiegłam do swojego pokoju się ogarnąć. Ubrałam czarne jeansy oraz koszulę w tym samym kolorze. Włosy związałam w koka i pomalowałam się. Chciałam dobrać do tego moje ulubione kolczyki, ale nie mogłam ich znaleźć.

- Lily!!! – krzyknęłam.

- Co jest ? Pali się ? – wpadła do pokoju jak torpeda.

- Nie ma moich kolczyków.

- Których ?

- Tych co dostałam od babci – sześć lata temu zmarła moja babcia. Drugiej babci nie poznałam, więc tą złotą kobietę kochałam za dwie. Spędzałyśmy razem dużo czasu. Często u niej nocowałam albo zabierała mnie do swojego domku blisko plaży, gdzie spędzałyśmy zazwyczaj cały weekend, tylko we dwie. Gdy dowiedziałam się, że ma raka, świat mi się zawalił.

Siedziałam w ławce i czekałam na zbawczy dzwonek. Nigdy nie lubiłam fizyki, ten przedmiot to koszmar. Po za tym po lekcjach mam jechać do jej domku na plaży, w którym na mnie czeka i znowu spędzimy tam cały weekend, tylko ona i ja. Kocham spędzać z nią czas, nigdy się nie nudzę, a dzisiaj mamy upiec razem szarlotkę. Uwielbiam to ciasto, zwłaszcza, gdy upiecze je ona. Z rozmyślań wyrywa mnie dzwonek informujący o końcu lekcji. Szybko się spakowałam i wybiegłam z klasy na parking, do mojego samochodu. Odpaliłam i ruszyłam w stronę domku. Droga zajęła mi 10 minut. Weszłam do środka, gdzie siedziała babunia ze łzami w oczach.

- Cześć babciu – przytuliłam ją i pocałowałam w policzek - Co się stało ? Czemu płaczesz? – zmartwiłam się, bo nigdy nie widziałam, żeby babcia płakała. Dziadek zmarł jeszcze zanim się urodziłam, a zawsze wspominała go z uśmiechem. W pierwszej chwili myślałam, że o to chodzi.

- Cześć skarbie. Muszę Ci coś powiedzieć – zapadła cisza – Mam nowotwór. Nic już nie da się zrobić. Zostały mi 2 miesiące życia – powiedziała zrozpaczonym głosem.

Po prostu mnie kochaj...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz