TEŻ WAS KOCHAM

2.6K 79 18
                                    


Strach. Ból. Nienawiść. To wszystko poczułam podczas jednej jebanej sekundy, a mianowicie gdy go zobaczyłam. Ten jego wzrok utkwiony w mojej osobie. Stał tam jakby nigdy nic. Jednak dla mnie to nie było nic. Wspomnienia jak na zawołanie wróciły. Cała tamta noc stanęła mi przed oczami. Dreszcz przeszedł moje ciało, gdy wróciłam myślami do tej chwili. Nieprzespane noce, lęk przed dotykiem i cholerne uczycie brudu i obrzydzenia do swojego ciała. Płacz. Płakałam nocami w poduszkę. Pamiętam. A chciałam zapomnieć. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego stronę i kilka wypowiedzianych przez niego słów, abym znów to poczuła. Nawet jakby nie chciała, przeszył mnie strach. Zastygłam w miejscu i patrzyłam w stronę drzwi. W stronę gdzie stał mój największy koszmar. Gdzie stał on.

Nie odpowiedziałam na jego pytanie. Nie byłam w stanie wykrztusić ani jedne sensownego zdania. Dopiero po chwili się ocknęłam. Ja pierdole. To się dzieję naprawdę. On tu jest. ON TU JEST.

Czerwona lampka zapaliła się w mojej głowię. Zaczęłam drzeć się na cały dom. Wrzeszczałam i niechciane łzy mimowolnie popłynęły po moich policzkach. A był już tak dobrze. Już powoli był okej.

Mój krzyk było słuchać chyba trzy domy dalej, więc nie zdziwiłam się gdy po kilku sekundach mój brat podbiegł i stanął jak wryty obok Marcusa. Z opóźnionym refleksem spojrzał w jego stronę, a jego oczy momentalnie się powiększyły. Uniósł brwi do góry i umieścił zdziwione, ale za razem niekryjące złości spojrzenie w chłopaku. Marcus Turner, a właściwie jebany debil nic sobie z tego nie robił. Jego wzrok nadal był utkwiony we mnie i może mi się wydawało. Może sobie coś ubzdurałam, co było całkiem możliwe, ale to spojrzenie wyrażało coś czego nigdy bym się po nim nie spodziewała. Żal, smutek i przeprosiny. Nie, ja wariuje.

-Wypierdalaj z tego domu - powiedział na pozór spokojnie mój brat, ale wiedziałam, że tak naprawdę był na granicy wybuchu.

-Stary wyluzuj, przyszedłem pogadać i...

-Wypierdalaj! - nie dał mu dokończyć krzyk Carlosa, który już się nie krył z emocjami.

-Ona jest ze mną w ciąży, chyba mam prawo z nią porozmawiać - odburknął z wyrzutem Marcus.

-Prawo? - zakpił mój brat. - Nie nie masz prawa. Nie masz prawa nawet tu stać po tym co zrobiłeś, więc albo sam dobrowolnie stąd wyjdziesz, ale wyrzucę cię siłą.

Chłopak jednak nie zbyt przejął się jego słowami i tylko cicho parsknął. Uniósł hardo głowę i skrzyżował z nim spojrzenia. Patrzyli tak na siebie chwilę, aż w końcu się odezwał:

-To mnie wywal.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nie minęła sekunda, a Carlos rzuciła się na Turnera. Wszystko działo się zbyt szybko, nagle obaj stali już za drzwiami, a słyszałam tylko ich ciche jęki i uderzenia.

Wstałam pośpiesznie z łóżka i podeszłam w ich stronę. Szybko stanęłam pomiędzy nimi, powstrzymując tym samym mojego brata przed kolejnym ciosem.

-Marcus idź już, proszę - zwróciłam się do chłopaka, a ten o dziwo mnie posłuchał. Byłam pewna, że będzie miał to gdzieś, a on pokiwał na zgodę głową i ruszył schodami na dół. Usłyszałam jeszcze ciche trzaśnięcie drzwiami i po chwili powróciłam wzrokiem do Carlosa.

-Co on tu... - zaczął, ale nie dałam mu dokończyć.

-Nie wiem i nie chce wiedzieć - odparłam zgodnie z prawdą. - Nie mam zamiaru się nim przejmować, ani o tym myśleć, więc wybacz, ale idę do pokoju i chcę odpocząć.

Mój brat nie protestował i skinął głową. Ja natomiast weszłam do swojej sypialni i zamknęłam drzwi. Ja pierdole, co za dzień. Westchnęłam i położyłam się na łóżku. Mimo, że nie chciałam nad tym rozmyślać, cały czas miałam jedną rzecz w głowie. Ten przepraszający wzrok Marcusa. Czy to możliwe?

                                  ***

-Blanco! - z zamyśleń wyrwał mnie głos nauczyciela.

Spojrzałam pytająco na Victoria siedzącego w ławce obok, bo nie wiedziałam czego zaś ten pan ode mnie chciał. Czy nie mogę żyć w spokoju?

-Idziesz do tablicy kochana - wyszeptał do mnie udając, że podnosi zrzucony wcześniej długopis.

Westchnęłam ciężko. Ten skurwiel się na mnie ewidentnie uwziął. Pyta raz na miesiąc, ale zawsze mnie. Raz wziął do odpowiedzi Charlotte i załamał się nerwowo, więc chyba już tak zostało, że zawsze wybierał mnie. Cóż za szczęście! 

Wstałam z ławki i ruszyłam w stronę nauczyciel z najbardziej sztucznym uśmiechem na jaki się zdobyłam. Czas zacząć katorgę. Czyżby mój szlaban na telefon miał się przedłużyć? Znając moje szczęście? Definitywnie.

***

-Nie było tak źle - zapewniała mnie Amber, udając się w stronę stołówki, po skończonych zajęciach.

-Gdy zapytał ją o najdłuższą rzekę, odpowiedziała Mount Everest - przedrzeźniał mnie Olivier. - Było tragicznie.

-To było podchwytliwe pytanie - uznałam całkiem poważnie na co wszyscy prychnęli śmiechem.

-Dobra, teraz koniec gadania o szkole i mówcie co ubieracie na imprezę w sobotę - zaczął Victorio.

-Nie mogę iść, jestem umówiona do... do babci - skłamałam.

-Do babci? - zapytał niepewnie.

-Tak! Do babci -odparłam ze sztucznym entuzjazmem. Kłamać to ja nie umiem.

-Czekaj, a twoi dziadkowie nie mieszkają przypadkiem za granicą? - wtrąciła się Charlotte.

Rzuciłam jej mordercze spojrzenie, mówiące: zamknij się. Popatrzyła na mnie pytająco, ale po chwili załapała kiwając głową.

-A nie sorki, pomyliło mi się z... z Amber! - niemal wykrzyczała. Zamknęłam oczy, zabijając ją w myślach. Kocham ją, ale teraz zjebała.

-Co? Moja babcia mieszka obok mnie - zdziwiła się dziewczyna.

I wiedziałam, że i tak chłopacy już obczaili, że wymyślam. Może do najinteligentniejszych nie należeli, ale to było widać. Oboje spojrzeli na siebie wymownie i unieśli kąciki ust.

-No dobra Blanco, spieprzyłaś więc gadaj o co chodzi - zaczął Olivier.

Kurwa.

-Nie, o nic - odparłam starając się brzmieć przekonująco, ale coś średnio mi to wyszło.

-Vera - ponaglił Victorio.

-Tak kłamałam, ale to jest większa sprawa, więc musiałabym wam wszystko opowiadać - przyznałam szczerze, bo wiedziała, że dalsze kłamstwa nie wchodzą w grę.

-No to słuchamy - odparł pogodnie Miller. Uwielbiam ich, ale nie chciałam mówić im o sprawie z Marcusem.

-Nie no chłopcy, ja naprawdę nie mogę - przyznałam spuszczając wzrok.

-Chris czy myślisz o tym samym co ja? - spytał zaczepnie Victorio.

-Jak zawsze Miller - przytaknął Olivier po czym razem podeszli bliże mnie. Chwycili mnie jeden za ramiona, a drugi za biodra i wspólnie podnieśli.

-Ej, nie - wierciłam się, próbując zejść, ale byli silniejsi. - Puśćcie mnie!

Jednak to nic nie dało i dopiero po chwili zostałam posadzona na ławce. Naszej ławce. To był miejsce, w którym zawsze wspólnie rozmawialiśmy o wszystkim i dzieliliśmy się sekretami. I właśnie wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji, gdy znalazłam się pomiędzy nimi, a oboje wlepiali we mnie miłe i zachęcające spojrzenia. A jak na złość Amber z Charlotte gdzieś znikły.

-No to opowiadaj - zarządał Olivier.

-Szczerze, o wszystkim, ze szczegółami i od początku - dodał jeszcze Victorio.

A ja właśnie wiedziałam, że umieram. Albo będą nadmiernie troskliwi gdy to usłyszą i nie dadzą mi samemu pójść do toalety. Lub będą źli, że im wcześniej nie powiedziałam i będą chcieli zabić Marcusa. Nadmiernie opiekuńczy, czy wkurwieni na mnie i na chłopaka? Która opcja lepsza? Chyba trzecia. Zabić się.


1130 słów. 😘


Wszystko okejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz