05

441 30 2
                                    

Reszta pierwszego dnia w nowym miejscu praca przebiegła dosyć, cóż, nudnawo. Spodziewał się czegoś bardziej jak z seriali. Szalonych kochanek prezesa, pracowników, którzy biegaliby po korytarzach, krzycząc o tym, że kończą się terminy... Nic jednak takiego nie miało miejsca. Wszystko było spokojne. Widział kilka osób z działu krawieckiego, ale ci byli kompletnie niezainteresowani jego osobą.

Nawet na spotkania Louis wybierał się sam, mówiąc, że Harry i tak na razie poznał musiał poznać firmę, więc jego obecność nie była wymagana. Przynajmniej na razie. Harry oczywiście tłumaczył to sobie w głowie tym, że Tomlinson nie mógłby wygrać z jego nieco uszczypliwymi komentarzami, nawet jeśli mężczyzna nie był już taki zmęczony i niechętny do jakichkolwiek interakcji. Wydawało się nawet, że to wszystko mogło być zasługą kawy, kanapki, po którą Tomlinson sam sobie poszedł, mówiąc pod nosem, że wie, że inni jeszcze by my napluli i solidnej dawce tabletek.

Ich interakcje również przebiegały mniej intensywnie, co powodowało lekkie niezadowolenie w głowie Harry'ego. Głównym powodem było jednak to, że Louis zabrał się za swoją pracę, nie wychodząc z gabinetu bez potrzeby. Widział nawet, jak ten przeglądał jakieś projekty, coś na nich zapisując albo oglądając próbne kolory materiałów.

Choć brunet musiał przyznać, że nie mógł narzekać, kiedy nie był już nazywany matematycznym olimpijczykiem.

Co nie znaczyło jednak, że Harry postanowił zrezygnować ze swojego malutkiego żartu. Zgodnie z ich rozmową znalazł sobie specjalnie pierwsze lepszy arkusz na Internecie w trakcie swojej przerwy. Oczywiście była to olimpiada razem z odpowiedziami, bo aż tak ambitny nie był, szczególnie, kiedy z drugiej strony miał przepyszną sałatkę. A kiedy tylko skończył przepisywać, położył to na biurku swojego szefa, w momencie, gdy wiedział, że tego nie było w swoim gabinecie.

Harry, zgodnie z tym, co miał w swojej umowie, aż do równej siedemnastej siedział i pracował. Chciał zrobić jak najwięcej rzeczy i nauczyć się wszystkiego, czego tylko mógł, więc zapoznawał z kalendarzem na kolejny dzień, odpowiednimi procedurami i dokładną filozofią firmy. Między tym odbierał telefony, przekierowując ważne i te mniej istotne. Poza tym porozmawiał nieco z Zaynem i poznał większą część piętra, w tym również i męża Malika. Liam był miły i zdecydowanie zakochany w swoim partnerze. Styles uznawał to za całkiem słodkie, jednak za każdą ich bliższą interakcją szybko znikał z pomieszczenia, wracając do swojego biurka.

Na dobrą sprawę i tak nie znał tych ludzi, więc to było bardziej właściwe, aby nie naruszać za bardzo ich prywatności. A może po prostu czuł się nieco zazdrosny, bo coś zawsze mówiło mu, że on nie znajdzie takiego szczęścia?

Zdusił w sobie te myśli, wracając wtedy do pracy, co wydawało się sprawdzać jako najlepsze rozwiązanie na każdy problem.

I kiedy chciał już wychodzić i ubierał nawet swoją kurtkę, widział, że z gabinetu wyłonił się Tomlinson, który sam wyglądał, jakby chciał zrobić wszystko, aby tylko opuścić to miejsce. Ponieważ mężczyzna stał jeszcze do niego plecami, Harry pozwolił sobie zerknąć na niego, jedynie na krótką chwilę.

— Wykonałem pańskie dodatkowe zadanie — powiedział brunet, kiedy Tomlinson, stanął do niego twarzą. Oczywiście nie stali obok siebie. Harry nadal stał przy swoim biurku, owijając wokół szyi miękki szalik, który wydziergała dla niego miła, starsza pani. Zawsze kupował takie rzeczy, aby wspomóc innych, kiedy tylko sam mógł sobie na to pozwolić.

— Mhm, widziałem, moje gratulacje, wszystkie zadania były poprawne — odpowiedział ze śmiechem Louis, zatrzymując oczy na wyższej sylwetce, która wydawała się nieco dziwaczna, jakby te wszystkie ubrania ją deformowały. Jednak nie to było teraz ważne, ponieważ szatyn naprawdę nie spodziewał się tego, że Harry zrobi to, z czego jeszcze sami wcześniej żartowali. Dobrze, może mógłby się spodziewać chociażby zrobienia raportu, o którym również rozmawiali. Ale to byłoby jednie możliwe, kiedy miałby przed sobą kolejnego lizusa. A jednak brunet specjalnie wydrukował olimpiadę dla dzieciaków pierwszych klas podstawówki i wypełnił ją dziecięcym pismem, co kompletnie rozbroiło wtedy szatyna.

— Mam nadzieję, że mogę liczyć na miejsce finalisty? — zapytał Harry, sprawdzając jeszcze, czy na pewno każde urządzenie było wyłączone.

— Oczywiście. To wcale nie tak, że nie było nikogo innego. No nic, musisz mi wybaczyć, ale nie przygotowałem dyplomu dla zwycięzcy.

— Mogę poczekać do jutra, liczy się zwycięstwo — odpowiedział radośnie Styles. Miał wrażenie, że jego szef był zupełnie inny od tego, z czym musiał mierzyć się rano.

Harry może i dużo nie pijał, ale wiedział, że skutki picia alkoholu wieczór wcześniej potrafił przynosić nieprzyjemne skutki. W końcu i mu zdarzało się zaszaleć nieco bardziej raz czy dwa na studiach, co powodowało, że poranki były dla niego tragiczne.

Jakimś cudem razem wyszli na korytarz i tak samo znaleźli się w windzie. Duża część osób, szczególnie z części artystycznej nadal kręciła się po budynku. Jazda była cicha, obydwaj wpatrywali się w swoje telefony, nie wymieniając już ze sobą ani jednego słowa, oprócz pożegnania, kiedy byli na dole, a ich drogi miały się już na ten dzień rozejść. Styles już jęknął widząc paskudną pogodę na zewnątrz i myśl o powrocie do domu. Oczywiście nie używał samochodu na co dzień, uznając, że metrem o wiele lepiej ominie korki w ciągu dnia i ogólnie wyjdzie go to nieco taniej.

Że też tego dnia nie zabrał parasolki, która leżała przecież przy drzwiach wejściowych, kiedy zapomniał schować jej po tym, jak wysychała ostatnio.

Ne miał jednak za bardzo wyjścia, ale przynajmniej będzie miał nauczkę na to, żeby zawsze sprawdzać, czy ona również była na swoim miejscu w torbie. Był zły na siebie, ale nie mógł już nic na to poradzić, najwyżej nieco zmoknie i kiedy wróci weźmie ciepły prysznic, zrobi sobie ulubioną herbatę i schowa się na resztę wieczoru pod kołdrą, odpoczywając i wygrzewając się, aby tylko nie zachorować. W końcu na to nie mógłby sobie pozwolić, szczególnie, że dopiero zaczął nową pracę!

— Szukasz czegoś w tym deszczu?

Drgnął, gdy usłyszał tak nagle głos swojego przełożonego. Ton był spokojny, może lekko zaciekawiony. Harry uznał, że to był całkiem przyjemny głos, może nawet lubiłby słuchać Spojrzał na niego i westchnął.

— Wyłącznika — odpowiedział Harry, wpatrując się w ulicę, jakby liczył, że jego słowa na pewno podziałają. — Wracanie bez parasola w taką pogodę, to nie jest szczyt moich marzeń.

— Lubię taką pogodę — powiedział Tomlinson, wzruszając ramionami, jakby naprawdę byłby gotowy na to, aby wyjść na zewnątrz, nie przejmując się nawet swoim drogim strojem.

— Ja też, ale tylko wtedy, kiedy siedzę w domu — odpowiedział z lekkim niezadowoleniem Harry. Już na pewno byłby w drodze, gdyby nie to, że ten zatrzymał go na jakąś pogawędkę.

Chyba jednak wolał wersję szatyna z rana, która jedynie chciała zostać sama.

— Potrzebujesz podwózki, harcerzyku? — zapytał Louis. Przez moment myślał, że może jego nowy pracownik czekał może na kogoś, kto miałby po niego przyjechać.

— Proszę odczepić się od tych ironicznych komentarzy i określeń dotyczących mojego wyglądu! — powiedział Harry, czując jak tak nagle wzrósł w nim gniew. W końcu zignorował pogodę, na którą jeszcze chwilę wcześniej narzekał i z pędem opuścił budynek. Naprawdę denerwowały go takie przezwiska. Raz, na samym początku mógł to przetrwać. Kiedyś oczywiście myślał o malutkiej zmianie, ale w końcu się na nią nie zdecydował. Lubił jednak to poczucie komfortu.

Zdecydowanie nie lubił swojego szefa, zapominając o tym, że jeszcze kilka godzin wcześniej uznał, że może jednak mogliby się ze sobą porozumieć. I nawet jeśli zareagował zbyt gwałtownie, to wolał wyjaśnić to sobie z nim od razu, a nie czuć się źle z tym, że dawałby tak z siebie żartować.

Jednak kiedy wracał do domu, pomyślał sobie, że naprawdę on straci tę pracę szybciej niż tak naprawdę ją dostał.

Ale w tej sytuacji wydawało się, że nawet nie żałował.

The Ugly DucklingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz