Po lekcjach czekał pod szkołą wypatrując Zhongli.
Jako, że rudy kończył godzinę wcześniej musiał czekać przed budynkiem.
Miał czas na przemyślenia. Nie pamiętał jak to jest kogoś stracić. Wszystkie emocje spychał na bok. Jednak mimo to wiedział, że w żałobie nie można być zbyt długo samemu.
A z tego co udało mu się dowiedzieć (musiał tylko sprać paru nerdów), że Zhongli nie ma rodziny.
Ma tylko jakiegoś psa, Azdehadę? Azdahę? Nie pamiętał. Ciężko jest mówić /wyraźnie/ z krwotokiem z nosa, a jeszcze trudniej coś z tego zrozumieć.
On miał rodzeństwo i gołębia Szczura. Był to niesamowicie brzydki ptak w najgorszym możliwym umaszczeniu, ale to byl jego zwierzak.
Dzięki jego nietuzinkowemu umaszczeniu mógł wytrwać w tygodniowym polowaniu. Bo był w stanie go dostrzec.
Ale to inna, długa, bolesna historia.
Rozległ się kolejny dzwonek, który oznaczał, że Zhongli zaraz wyjdzie.
Rudy wyjął telefon i zaczął zachowywać się jak typowy nastolatek.
Czyli szurał palcem z dołu na górę ekranu. Kątem oka obserwował ludzi wychodzących z budynku.
Była i jego ofiara. Ekhem znaczy ekhem nauczyciel.
Wzrok miał wlepiony w nicość. Szedł prosto jednak nie wyglądał jakby wiedział gdzie aktualnie się znajduje.
Childe tylko zacisnął mocniej szczękę. Nawet gdyby wgapiał się w niego jawnie, wątpił by cokolwiek zauważył.
Jak tylko Zhongli zniknął za murami szkoły, zeskoczył zgrabnie z okupowanej wcześniej ławki i ruszył za nim w bezpiecznej odległości.
Wiedział, że jest widoczny jak prostytutka w eksluzywnej dzielnicy przez jego kolor włosów, ale nie baczył na to.
Nie przejmował się tym od kiedy pierwszy raz w wieku 4 lat sprał starszego dzieciaka naśmiewającego się z niego. Od tego czasu właśnie tak rozwiązywał problemy.
Zhongli szedł wciąż tym samym zamyślonym tempem nie zważając na otoczenie.
Prawie wpadł pod 3 samochody, rower, wózek inwalidzki i różową hulajnogę.
Tartaglia obserwował to z zaintrygowaniem. Jak można mieć tak głupie szczęście?
W końcu doszedł... na cmentarz. Tartaglia przełknął ślinę.
To nie tak, że bał się duchów czy czego tam. Po prostu te miejsce było bliższe śmierci niż jakiś mcdonald.
Tu leżeli ludzie. Tu ludzie przychodzili opłakiwać zmarłych. Tu skończy każdy. Albo gdzieś zapomniany w rowie, ale to akurat mała różnica.
O tej porze było mało ludzi. Dlatego Childe widział swojego historyka jak na dłoni.
Przechodził jak zjawa. Mijał nagrobki zwinnie jak kot. Jakby szedł tędy po raz miliarderny.
Co mogłoby być prawdopodne. Nie musną żadnego nagrobka kiedy rudy zdążył zaczepić się już chyba o piętnaście.
Doszedł do samej granicy cmentarza. Rosła tam samotna wierzba.
Jej listowie pod wpływem lekkiego wiatru opadało melancholijnie w prawo.
Wyglądała jakby płakała. Nie bez powodu nazywają ją płaczącą wierzbą.
W Harrym Potterze była bijąca wierzba, ale ta była jakaś agresywna. Szalona.
Pod drzewem stała mała kapliczka. Wokół niej stał zastęp zniczy. Różnej wielkości, o różnej kolorystyce.
Każdy z nich płoną żywym płomieniem. Czy to bezpieczne by stały bezpośrednio pod drzewem?
Historyk rozsiadł się na skromnej drewnianej ławeczce. Tak, /rozsiadł/ się.
Jego szata była tak długa i rozciapierzona, że gdyby chciał mógłby przykucnąć, rozłożyć ją i udawać dywan lub płachtę zajmując całą podłogę w klasie.
Z tej odległości Childe widział jak mężczyzna w końcu opuścił gardę.
Jego ramiona opadły, sylwetka się zgarbiła. Żołądek spadł mu na ziemię, a za nim reszta organów.
Jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie. Zbliżył się z drugiej strony by móc zobaczyć go od frontu.
W dłoniach trzymał mały zielony znicz. Nie był większy od zwykłej szklanki.
W środku była nowa niezapalona świeca. Zhongli wpatrywał się w nią jakby spojrzenie miało wystarczyć by rozpalić ogień.
Tartaglia podszedł by usiąść na ławce obok nauczyciela. Ten nawet nie zarejestrował jego obecności.
Bolało.
Wyjął zapalniczkę i zapalił znicz.
On /nie/ palił papierosów.To był syf. Drogi zbędny syf. Są lepsze sposoby na rozładowanie stresu.
A zapalniczka służyła do jednego z nich - wypalania brwi dla przegrywów. Byłeś za wolny? Traciłeś brwi. Lmao.
Jeszcze zapalniczka była dobrym straszakiem na Szczura - jego gołębia. Do czasu. Skurczybyk przestał się bać ognia.
Nawet groźby o zrobieniu z niego nuggetów nie robiły na nim wrażenia. Odważny wariacik. Kiedyś się doigra.
Żaden z nich nie wypowiedział żadnego słowa.
Całkowitą ciszę rozwiewał szum wierzby. Można było usłyszeć jej płacz. W pewnym sensie było to piękne.
Dopiero po chwili Zhongli zauważył ogień. Jego zdziwiony wyraz twarzy był nawet zabawny. Robił taką minę gdy ktoś podchodził do niego i prosił o wyższą ocenę.
Kiedyś dla beki rudy zapytał się czy może z 4 na 3. A ten typ się zgodził!
- Tartaglia, co ty tu robisz? - westchnął zakręcając znicz.
- Odprowadzam pana do domu - odparł wzruszając ramionami. Pamiętał jego imię!
Historyk pokręcił głową z nieznacznym uśmiechem.
- W takim razie zapraszam na herbatę - sapnął wstając.
To było takie proste? Czy on właśnie dostał zaproszenie do domu swojego cru... nauczyciela?
Przewrócił oczami, ale w środku piszczał jak mała dziewczynka.
CZYTASZ
Zhongchi - Rudy gej podrywa nauczyciela
FanfictionTartaglia jest uczniem liceum. Pewnego dnia dowiaduje się o tragedii jaka spotkała jego ulubionego nauczyciela. Postanawia wesprzeć go w trudniejszej chwili. Ten drobny gest zapoczątkuje ich zbliżenie. W skrócie - rudy gej podrywa nauczyciela.