19.

12 2 0
                                    


- Brawo, jesteś cały w ananasie! - zaśmiał się Foxy. 

- Trudno. Przy okazji właśnie sobie uświadomiłem, że nienawidzę tego owocu.

- Nie grymaś, dziecko!

-  Sam jesteś dziecko! Czasem zastanawiam się, kto w naszym związku jest starszy.

- "Związku"?  No wiesz... Najpierw powinieneś mnie na jakąś kolację zabrać, potem jakieś tiru riru...

- Zamknij się! Nie o to mi chodziło!

- A o co?

- No, że partnerski.

- No to tym bardziej!

- Ja pier...! Milcz! Milcz! MILCZ!

- Nie!

Obaj buchnęli śmiechem. 

-  Dobra, nie wiem jak ty, ale ja idę spać - stwierdził Kail.

- No to dobranocka, czy dobry dzień. Tu nie działa zegarek!

-  Jak nie działa? To po co ty go kupiłeś?  Pokarz mi to.

Kail wziął mały zegarek kieszonkowy, który lis kupił... Zgadnijcie gdzie... Widniała na nim godzina dwunasta piętnaście, czyli czas, w którym Wojownicy weszli do piramidy.  Chłopak potrząsnął przedmiotem, a w końcu rzucił nim o ziemię. Zegarek rozleciał się na kilka części. Żółtooki postarał się go poskładać, co, ku zdumieniu hybrydy, udało mu się bez większego problemu.  Zegarek zaczął cichutka tykać.

- Naprawiłem - westchnął i uśmiechnął się. - Teraz trzeba tylko wiedzieć, która jest godzina.

- WOW! Naprawiłeś to!

- No. Kiedyś naprawiałem samochód. Ten, w którym mnie zamknęli.

- Naprawiałeś samochód?! Niesamowite!

- Oj tam, oj tam...

Kail oddał przedmiot przyjacielowi przedmiot. Położył się i usnął. Foxy usiadł obok niego i zgasił latarkę.

Wokół zrobiło się zupełnie ciemno i cicho. Lis słyszał tylko cichy oddech czarnowłosego. Nagle usłyszał jakieś kroki. Poczuł, jak ktoś dotknął jego ramienia. Odwrócił się i ujrzał jasnozielone światełka.  Pewnym ruchem odepchnął istotę, która odsunęła się kilka kroków.

- Kim jesteś? - zapytał szeptem lis, żeby nie zestresować Kail'a.

Odparł mu tylko cichy śmiech, a po chwili milczenia usłyszał spokojny, cichy głos:

- Nie pamiętasz mnie? Hmm... Nie, nie jestem zły. W końcu ile już lat minęło? Dziesięć, dwanaście? Dużo czasu...

- Ty... jesteś...

Przerwał mu cichym śmiechem. 

- Heh... Dobrze wiesz, kim jestem. Cóż...  Nie zmieniłeś się za bardzo  z wyglądu. Zabawne... Ale i tak cieszę się, że po mnie wróciłeś...

- To niemożliwe!... 

- A zobacz...

- Przepraszam, że nie było mnie przy tobie, kiedy mnie potrzebowałeś!

Istota zakryła dłonią usta Foxy'iego.

- Ciii... Obudzisz kolegę. On jest taki zabawny. Niech odpoczywa. Porozmawiałbym z nim, ale obawiam się, że mógłby mnie zaatakować, a ja nie mam siły, by walczyć z dwumetrowym typem z ADHD...  Nie... Nie jestem zły... Przecież nie mogłeś przyjść wcześniej... Ty widziałeś moją przemianę w hybrydę... a ja widziałem, jak cię wyprowadzali do hodowli.

- Widziałeś?

- Tak. To, że miałem wtedy trzy latka, to nie znaczy, że nie pamiętam. Chociaż nie raz już nie raz próbowali mi usunąć wspomnienia.

- Wszystko pamiętasz? Jak się bawiliśmy, kiedy byłeś malutki?

- Pamiętam, pamiętam...

Foxy wyciągnął dłoń i dotknął głowy brata. Dłonią natrafił na dwa małe, demoniczne rogi. Chłopiec zaśmiał się cicho:

- Dobra, ja idę, bo jestem komuś potrzebny, ale jeszcze się spotkamy. A... i... zgarnąłem jedną z waszych butelek wody. Nie zatłuczecie mnie za to, co nie?

- Cz-czekaj!

- Foxy, wszystko okey? Z kim rozmawiasz?

Kail zapalił latarkę. Zielonych oczu już nie było.  Foxy przetarł oczy. 

- On tu był!

- Kto?

- Jimi Shine! Mój brat! On do mnie mówił!

- Chłopie, jesteśmy sami.

- Ale on tu był! Naprawdę!

- Heh. Foxy, gdyby on tu był, to bym wyczuł jego zapach.

- Ale ja mówię serio! - zawołał już z łzami w oczach. - Czemu mi nie... Co to jest?!

Obok jego stopy leżała kartka papieru, na której był rysunek zegarka. Jego wskazówki pokazywały godzinę ósmą.

- Dawaj ten zegarek! - zawołał Kail.

Rzeczywiście.  Na zegarku widniała godzina ósma. Chłopacy patrzyli chwilę na siebie

- Dobra, uznajmy, że ci wierzę - westchnął Kail.

- A nie mówiłem!

- Jakim cudem on mnie ominął? Przecież mój węch mnie nigdy nie oszukał.

- Dziwne... Dobra chodźmy już dalej.

Wstali i ruszyli w dalszą drogę. Szli kilka metrów i natrafili na drewniane drzwi. Pociągnęli za klamkę i trafili do wielkiej sali, ozdobionej ogromnymi, białymi kolumnami.

Sufit był ozdobione różnokolorowymi wzorkami, a podłoga, czarno, czerwoną mozaiką.

- Ale tu ładnie... - westchnął Foxy, a Kail kiwnął głową.

- Czyż nie? - usłyszeli za sobą spokojny, znajomy głos.

Odwrócili się i zauważyli Stana, siedzącego opartego o jedną z kolumn.   Jego siekiera leżała u stóp Wojownika. Jego oczy lśniły, jak zwykle, spokojnym, delikatnym, fioletowym blaskiem.

- Jak ty się tu znalazłeś? - spytał zaskoczony Kail.

- Okazuje się, ze te tunele prowadzą do jednej sali, tylko wyjścia z nich są w  różnych miejscach. Stąd wyszedłem ja.

Wskazał na drzwi za kolumną, których Kail i Foxy nie zauważyli.

- To jeszcze czekamy na One i Patryśkę - stwierdził Foxy.

Wojownicy Nadziei część 1. Nic nie jest takie, jakie się wydaje.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz