d w a d z i e ś c i a p i ę ć

587 43 41
                                        

Była druga w nocy.

Will wszedł do domu po cichu, z butami w ręku, ostrożnie zamykając drzwi, by nie wydały więcej dźwięku niż najdelikatniejszy stukot. Skradał się, bo nie chciał zdenerwować swoich gospodarzy, którzy oprócz tego byli jeszcze jego pracodawcami.

No i nie chciał też żeby Mike go usłyszał.

Jego bose stopy lekko uderzały o podłogę, pozwalając mu uniknąć zwyczajowego skrzypienia.
Skradał się po schodach i mijał pełno zamkniętych drzwi, z których nie było słychać nic. Był jak duch, niewidzialny i cichy, wślizgujący się do ostatnich drzwi w długim korytarzu.

A kiedy zamknęły się za nim, drewno uderzyło o framugę z hukiem, którego nie mógł powstrzymać. Oparł się ciałem o wejście. Dopiero teraz zauważył, że jego ręka mocno wbijała się w drugą dłoń. Skowyt, który tak długo w sobie dusił, wymknął się w końcu z jego ust.

Nie pozwolił sobie na nic więcej, niż tylko na wydanie z siebie tego dźwięku. Nie szlochał, nie rzucił się dramatycznie na łóżko, jak jakaś zrozpaczona kobieta z filmu. Nie pozwolił sobie nawet na łzę, bo nawet pojedyncza kropla otworzyłaby tamę, którą tak ciężko i długo budował w swoim umyśle, cegła po cegle. A co dałby mu płacz, poza tym, że czułby się żałośnie.

Zazwyczaj nie pozwoliłby sobie nawet na ten kaprys. Miał ich dziesiątki zamkniętych za tamą - ale ten wieczór był....

Musiał coś w końcu z siebie wyrzucić.

Puścił drzwi, pozwolił butom w ręku spaść na podłogę. Spowodowały one głośny stukot, uderzając i lądując w odległości kilku metrów od siebie na podłodze. Uderzenie było długie i głośne - ale z jakiegoś powodu ten dźwięk go satysfakcjonował. Lubił go, jak bezapelacyjnie był głośny, nie dbając o to, kto spał, komu przeszkadzał. Chciał przewrócić komodę, kopnąć łóżko, rozbić okno, krzyczeć, wrzeszczeć - zrobić każdy hałas, do jakiego był zdolny.

Ale oczywiście tego nie zrobił. zamiast tego powoli poszedł do małej łazienki.

Obmył twarz w zimnej wodzie, mając nadzieję, że to coś da. Że może oczyści jego umysł, a wspomnienia z tej nocy znikną.

Ale niestety w rzeczywistości, ciecz zmyła tylko trochę krwi z jego twarzy.

Obserwował, jak zlew robi się czerwony, jak nagle ciemna woda znika w odpływie - i dalej obserwował, jak nowy strumień czystej wody znów czyni umywalkę białą. Nie było to szczególnie ciekawe zajęcie, ale robił w zasadzie wszystko, żeby nie spojrzeć w małe lustro wiszące nad nim.

W końcu zlew był nieskazitelnie czysty i nie było innego wyboru, jak tylko zakręcić kran, od razu odcinając delikatny dźwięk chlapania. A przy ponownej ciszy nie miał innego wyboru, jak tylko spojrzeć w górę.

Wokół jednego z jego smutnych, orzechowych oczu pojawił się ciemnofioletowy siniak. Boże, kiedy nabrał takiego rozpaczliwego wyrazu w oczach? Nie wyglądały tak od czasu zniknięcia jego ojca.

Jedna strona jego cholewki lekko opadła i spuchła, powodując, że przybrał wyraz twarzy smutnego pieska. I byłoby to nawet zabawne, gdyby nie okoliczności, w których nabył tę ranę.

Z powodu odrętwienia, które czuł w prawej części twarzy, założył, że jest znacznie gorzej niż myślał.

Więc po prostu wyczyścił resztki krwi, a odrętwienie zniknęło wraz z czerwienią, pozostawiając mu w zamian dziwny, pulsujący ból. Nie było zresztą nic innego do zrobienia. A kiedy jego twarz była już czysta, wrócił do pokoju. Był naprawdę zbyt zmęczony, by nawet myśleć o czytaniu, czy czymkolwiek innym. Naprawdę - więc po prostu tak sobie spacerował po pokoju, czując się źle.

𝐒𝐮𝐦𝐦𝐞𝐫 𝐉𝐨𝐛 ||𝐁𝐲𝐥𝐞𝐫|| 𝐓ł𝐮𝐦𝐚𝐜𝐳𝐞𝐧𝐢𝐞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz